czwartek, 26 grudnia 2013

Bantayan - raj utracony?


Od kilku dni jesteśmy na Bantayan – wyspie, która ucierpiała bardzo podczas tajfunu Jolanda. Chociaż od tego dnia minął już ponad miesiąc wciąż zniszczenia są bardzo widoczne. Wiele osób straciło dach nad głową, mieszkają teraz z namiotach przywiezionych przez pomoc humanitarną, większość wyspy nie ma też prądu i bierzącej wody (my jesteśmy niestety w tej większości) Co bogatsi mają agregaty, ale po tajfunie taki sprzęt okazał się na wagę złota, więc podrożał dwukrotnie. My mamy – nasze szczęście. Generalnie serce się kraja jak się widzi co przyroda może zrobić w ciągu kilku godzin z tym co było budowane latami. Banatayan był kiedyś bardzo gęsto porośnięty palmami, teraz połowa z nich leży, popularnym widokiem są też stojące palmiaste kikuty – tu jest nadzieja – może odrosną. Palmy takiej wysokości rosną ok. 25 lat, więc przywrócenie do stanu pierwotnego zajmie trochę czasu. Generalnie gdyby była kasa to pewnie szybciej by to wszystko wróciło do normy, ale kasy nie ma. Pomoc przekazana tej wyspie polega w większości na tym, że mieszkańcy dostają darmowy ryż, wodę, jest to oczywiście dobre, ale na dłuższą metę nie działa. Im potrzebne są pieniądze, praca, żeby mogli odbudować swoje domy i żyć jak kiedyś. Dlatego mimo to, że wyspa jest zniszczona zachęcam do przyjechania tu, bo dzięki turystom będzie miała szanse się odbudować i jest wyjątkowa, bo jest tu dość duża poloniaJ, na dodatek mało turystów, więc czujesz się jak w domu. Jeszcze jak mieszka się u  Grocha...

Grochu to Polak, który zamieszkał tu ponad 3 lata temu, założył rodzinę z przemiłą Denden – filipinką i obecnie prowadzą dom, w którym goszczą turystów. Grochu prowadzi też bloga http://breakdacycle.com/ , Wojtek poznał go na przednim wyjeździe i teraz po latach się spotkali. Wpadajcie tu a opowie Wam wiele fascynujących historii m.in. ostatnio opowiedział historię o tym jak został porwany przez scjentologów – niewiarygodne a jednak!!

Wigilię spędziliśmy u Pauliny – Polki od paru lat mieszkającej na Filipinach, było wspaniale. Paula i Monia (Monika i Marcin od listopada są na Bantayanie, mieszkają teraz u Pauli) przygotowały tradycyjne polskie potrawy. Wyobrażacie sobie pewnie jakie to trudne tutaj, gdzie nia ma połowy potrzebnych produktów i trzeba kombinować. Były więc pierogi z kapustą i grzybami, barszcz z krokietem, sałatka warzywna i wiele innych przysmaków. My przywiźliśmy rybki. Była też choinka i prezenty. Niestety ja nie skosztowałam żadnej potrawy, bo brzuch mnie rozbolał i znów złapała mnie biegunka... Na Wigilii była tez jeszcze jedna para, Kasia i David. Dziękujemy Paulinko za gościnę!!
Po Wigilii musieliśmy przemierzyć 6 km skuterkiem w ciemnicy do domku. Nie mieliśmy zbytnio wyboru, musieliśmy wypożyczyć skuter, bo do miasteczka jest daleko. Zuzka uwielbia na nim jeździć, trzyma się mocno taty, czasem nawet zasypia podczas jazdyJ
Jutro jedziemy na kilka dni na Malapuasca – także zniszczoną podzas tajfunu, chcemy tam zanurkować z rekinami. Mamy nadzieję, że się uda. Potem wracamy na Bantayan wyprawić Zuzi urodziny i spędzić tu sylwestra.
Jeszcze słówko o celebracji świąt tutaj – filipińczycy, za bardzo nie świętują, mimo, że są katolikami to na swój sposób. Ci bardziej religijnie idą w Wigilię do kościoła na parę godzin, niektórzy jedzą jakąś lepszą kolację np. spagetti, ale większość spędza ten dzień normalnie, wołając tylko od czasu do czasu Marry Christmas! Nasi sąsiedzi na przykład zamiast Święta celebrować, to świętowali w Wigilię urodziny swojej studni. Tak właśnie, tutaj, jak się studnię wybuduje, to się na niej pisze datę urodzenia i co roku jest imprezkaJ
Musze jeszcze wspomnieć o wyjątkowej parze jaką spotkaliśmy tu u Grocha. Cecylia(20) i Piotrek(22) – studenci z Inowrocławia, którzy nie bali się marzyć i teraz właśnie swoje marzenie realizują. 10 maja wyjechali z Polski rowerami i dotarli na nich do Wietnamu!!! Spali w namiotach, jedli, co sobie ugotowali, a ich bagaż na rowerach to łącznie 70 kg, każdy ciągnął za sobą przyczepkę. Przygód mieli co nie miara, szacun. Ja już jestem za stara na takie wyczyny. Przejechali na rowerach w sumie w pół roku 15000 km:) Potem postanowili przyjechać tu na Bantayan zaraz po huraganie, aby pomóc. Teraz ruszyli dalej w podróż po Filipinach już bez rowerów, wrócić do Polski planują przed wakacjami. Także prowadzą bloga, możecie poczytać www.niepodrodze.pl

Korzystając z okazji składamy wszystkim spóźnione życzenia świąteczne i wspaniałego Nowego Roku!
Pobliski sklepik, z tyłu namiot, który robi za dom

Droga od Grocha na plażę

Miał być nowy resort...

Tu Wojtek mieszkał z chłopakami 3 lata temu

Nie ma jak szczery uśmiech

Na szczęście plaży tajfun nie zabrał
Dojechaliśmy na Wigilię
Choinka też była:)
Nasza Wigilia
Zuzia rozpakowuje prezenty
Tu Zuzia też ma koleżanki - Juanita i Angel
Nasza kuchnia

Z Grochem - Break da cycle do końca:)






niedziela, 22 grudnia 2013

Najlepsze miejsce pod słońcem - Pamilacan Island:)


Lonely Island

Jak czytacie ten wpis to minęło już pewnie parę dni od jego napisania. Jesteśmy na małej wysepce, która się nazywa Pamicalan na południe od wybrzeża wyspy Bohol. Dotarliśmy tutaj wczoraj koło godziny 15 płynąc małą łódką z 1 miejscową rodziną wracającą z Boholu do domu.

Powiem tak na 4 moje podróże do Azji i wszystkie te miejsca, które odwiedziłem na ten moment to urzekło mnie chyba najbardziej do tej pory. Nie chce zapeszać, bo to dopiero drugi dzień tutaj, ale myślę, że klimat się nie zmieni. Cała wyspa to jakieś 2 km do przejścia z 1 części na drugą. Do tej pory nie widziałem tutaj poza nami ani 1 turysty. Mieszkamy w bambusowej chatce. Nasza łazienka to 2 duże wiadra. Pierwsze ze słoną wodą do spłókiwania i drugie ze słodka deszczówką do mycia się. Na wyspie nie ma ani restauracji i tylko kilka sklepów prowadzonych w domach mieszkających tam osób. Na szczęście są tam nasze ulubione produkty Tanduay Rum, San Miquel i Cola. Mamy 3 posiłki dziennie podawane przez przemiłą Panią. Wczoraj jedliśmy 2 rybki z sałatką i ryżem. Zuzia na specjalne życzenie oczywiście dostała jajo:)  Na wyspie nie ma stałego prądu. Jest ponoć generator, który po 17 włącza na kilka godzin elektryczność. Piszę ponoć, bo wczoraj nie było prądu i wszystko robiliśmy przy lampach naftowych:) Jednak to wszystko tylko dodaje uroku temu miejscu. Dookoła piękne palmy, morze i prawdziwy spokój przerywany tylko przez pianie kogutów:)

Na wyspie tej jeszcze 2 pokolenia temu żyło 12 par, których potomkowie tworzą dzisiejszą społeczność. Mężczyźni to rybacy. Ze względu na usytuowanie wyspy przez lata zajmowali się oprócz łowieniem ryb polowaniem na rekiny wielorybie oraz manty. Dzisiaj ponoć już tego nie robią, ale nie wiem czy to prawda. Są to niewątpliwie skarby tych wybrzeży i powinno się je chronić. Jak tłumaczyła mi Mary, która jest właścicielką tego domku teraz jak tylko ktoś złowi mante to od razu zgłaszają to na policję na Bohol i osoba ma iść do więzienia, ale jednocześnie mówi, że czasem wpadają manty w sieci no i już ich nie wypuszczają. Może w ciągu kolejnych dni dowiem się więcej. Na razie mój kontakt z morzem to było snoorklowanie koło naszej chatki. Wejście do wody jest dość kłopotliwe. Pod nogami sporo różnych niezidentyfikowanych morskich przedmioto istot, na które trzeba uważać. Jak już się jednak zanurzyłem to widziałem przepiękne miękkie i twarde korale. Dużo ładniejsze niż na większości moich nurkowań. Może dlatego też, że nikt tutaj nie nurkuje i nie ma żadnego dive resortu. Kilka metrów za rafą jest nagle ściana w dół i widać tylko wielki błękit. Widoczność około 20 metrów. Nie mogłem jednak za długo pływać, bo był bardzo silny prąd i bałem się, że będę miał problem z powrotem. Kilka minut tam jednak pozwoliło mi na zobaczenie pięknego żółwia, który wyłonił się z błekitu i spokojnie przepłynął dalej. Dzisiaj mamy podpłynąć łódką z miejscowym przewodnikiem na jakieś inne rafy, ponoć dużo piękniejsze. Zobaczymy:) Wojtek

Teraz pora na słówko od EwyJ Jakież to przemiłe wskoczyć w taki klimat wiejsko-tropikalny po mega cywilizowanym Singapurze. Jak wyszliśmy z łodzi na tej małej wysepce od razu wiedziałam, że tego szukaliśmy. Tutaj prawie nikt nie zyje  z turystyki, są tu dwa resorty na krzyż, które składają się z kilku bambusowych chatek. Jeden z nich to Mary’s Cottage w którym mieszkamy. Mary to przemiła pani, która ma 4 dzieci i jest wdową. Super babka daje radę, bo naprawdę niczego nam tu nie brakuje chociaż nie ma tu żadnych udogodnień. Dziś przeszliśmy się przez wyspę, pełno tu wiejskich domków, w których życie toczy się powoli, przy każdym krówka, kozy i kury, niektórzy mają tez świnki. Ludzie są tu bardzo życzliwi i wszyscy interesują się naszą Zuzią. Zuzia też czuje się tu świetnie, od razu złapała kontakt z rówieśnikami i bawi się z nimi kiedy tylko jest okazja. Cudowne miejsce na odpoczynek, polecam každému.To, że nie ma tu wifi i prądu większość dnia dodaje tylko uroku temu miejscu. W końcu wieczorem podziwiamy zachód słońca i rozmawiamy, a nie buszujemy w sieciJ

Minęły już tu 3 dni i po raz pierwszy mamy prąd:) Fajnie naładowaliśmy komputer, telefon i aparat. Dzisiaj rano wypłynęliśmy łodzią na poszukiwanie delfinów. 1,5 godzina pływanie i nic. No, ale jednak szczęście się do nas uśmiechnęło. Pojawiły się. Na oko tak koło 30-40 sztuk. Raz się wynurzały i raz chowały. A my pływaliśmy koło nich łodzią jakieś 30 minut. Super doświadczenie:) Po tym jak wróciliśmy poszliśmy do lokalnej szkoły. Zostaliśmy zaproszeni dzień wcześniej na zabawę bożonarodzeniową do klasy córki Mary Marygrace. Widzieliśmy całą lokalną uroczystość rozpoczynającą się wspólną modlitwą (filipińczycy to wierzący katolicy w większości), potem występy dzieci. A wreszcie wspólna uczta. Każdy rodzic przyniósł jedną potrawę, z którą się dzielił z wszystkimi pozostałymi. Zuzia jako gość specjalny też szybko zapełniła swoje pudełko smakołykami. Od lizaków, cukierków różnych ciast, a na spagetti skończywszy. Na końcu rozdawanie prezentów, na które dzieci najbardziej czekały:) Co ciekawe, nikt nie otworzył prezentu i każdy zabrał go do domu. Wszyscy na tą okoliczność byli odświętnie ubrani więc i my się postaraliśmy. Zuzia założyła najładniejszą sukienkę kupioną na Koh Lipe. Ja z kolei pierwszy raz od 3 dni założyłem koszulkę:) Po powrocie do domu musieliśmy iść się wykąpać w morzu, bo było niemiłosiernie gorąco. Na naszej rafie codziennie widzimy żółwie więc się śmiejemy z Ewą, że idziemy do naszych żółwi:) Mant niestety nie widzieliśmy jeszcze. Rybacy mówią, że nie widzieli ostatnio żadnej. Za to podczas porannego i wieczornego snoorklowania towarzyszą nam miejscowi rybacy, którzy z kuszą nurkują i polują na ryby. Potem my te rybki jemy na obiad:) Zuzia ma też tutaj nieodłącznego towarzysza, pieska, którego nazwaliśmy Bobo. Gdziekolwiek idziemy zawsze nam towarzyszy:) Nawet podczas pływania.  
Wyruszyliśmy też w poszukiwaniu rekina wielorybiego, ale niestety nie udało nam się go znaleźć, mieliśmy z nim posnorklować, była nawet z nami niani dla Zuzi, żebyśmy mogli razem wskoczyć do wody. Rekiny wielorybie jednak można tam podobno spotkać, podobnie jak wieloryby i to różne rodzaje – tylko te przypływają w kwietniu-maju, wtedy kiedy manty. Za to żółwie są cały czas i nawet składają jaja na małej wysepce tuż przy Pamilacan.

Urodziny Ewy
To właściwie powinien być osobny wpis, bo opowiadać mozna by dużo, a fotek też pełno, ale postaram się w skrócie. Moje 30-ste urodziny przeszły moje najsmielsze oczekiwania. Zaczęło sie od niespodzianki jaka zrobili mi okoliczni mieszkańcy budząc mnie o 4 rano śpiewając pod moim domkiem serenady po filipińsku. Wojtek uknuł to razem z Mary. Na Filipinach jest taka tradycja, że wszyscy spotykają się w nocy, palą świeczki i przy akompaniamencie gitary śpiewają specjalne pieśni – zwykle nie robi sie tego na urodziny, tylko dla pary która się bardzo kocha. Mary zdecydowała,że taka celebracja będzie odpowiednia bo widzi, że się kochamy i dbamy o nasze dzieckoJ
Nie musze chyba mówić, jakież było moje zdziwienie jak zostałam wyrwana w nocy z łóżka w tę ciemnicę i zobaczyłam 20 osób śpiewających. Po śpiewach napiliśmy się kawy, zostałam też obdarowana wieńcami kwiatów i złożono mi życzenia. Potem poszliśmy jeszcze spać.
Na popołudnie Mary zaproponowała, żeby zrobić imprezę. Zaprosiliśmy wszystkich sąsiadów, młodzież przywiozła sprzęt grający, a kobity pichciły. Zamówiliśmy też kupno rumu i coli, którą nam przywieźli łódką z pobliskiej większej wyspy.
Impreza zaczęła się jak pojawił sie prąd czyli po 17. Jedzenie podawane było na liściach palmowych, najpierw trzeba było posilić dzieci, potem starszych, były tez pewen zasady usadzania gości i co do tego kto co dostawał do jedzenia. Mężczyźni siedzieli osobno, kobiety soobno, więc śmieszne to dla mnie było, bo nie siedziałam z Wojtkiem. Potem już się nie przejmowałam i chodziłam do facetów, a oni nie mieli nic przeciwko. Po pysznym i obfitym posiłku, wszystko szybko pozbierano i przyszedł czas na tańce i picie. Najbardziej gorliwą tancerką była panik tóra miała 67 lat, prawie nie schodziła z parkietu. Wszystkich bardzo bawiło jak tańczyła z pewnym panem udając przy tym, że są kogutami. Imprezka była przednia, poszło 7 l rumu i 12 l coli, skończyła się wraz z prądem po 23:00. Wojtek zbratał się ze swoimi ziomalami ze stolika męskiego, w związku z czym upił się konkretnie, do tego zagryzał miejscowym męskim przysmakiem ośmiornicą. Na drugi dzień mu się nią ciągle odbijało i chyba już nie lubi ośmiornicyJ
Miałam też torta urodzinowego – fioletowego zrobionego z jakiegoś mijscowego owocu. Musiał zostać przekrojony w poprzek i potem na kawałki tak żeby starczyło dla każdego.  Jak się okazało miejscowi uwielbiają tańczyć czaczę i zrobiłam na nich wrażenie tym, że potrafię to zatańczyć. Byłam ulubiona partnerką naszej pomocy kuchennejJ Jak trochę wypiłam zrobiłam też filipińskim kolegą pokaz taneczno-wokalny do numeru Mambo nr 5 – wszyscy się ubawili, była też MacarenaJ
Jednym słowem z pewnością niezapomniana 30-stka, cudowni ludzie i piękna przyroda – to Pamilacan. Musimy tu kiedyś wrocić...

Zuzia ma nowego ukochanego


Zuzia dużego Shreka się bała, ale mama nie


Śniadanie po hindusku w Singapurze

W ogrodzie botaniczym trzeba uważać na mieszkańców:)

W ogrodzie orchidei - największy zbiór w Azji


Wojtek poszedł w Singapurze do fryzjera


W zoo



Na lotnisku w Singapurze zamek z żywych kwiatów

Chocolate Hills na Bohol


Byliśmy zobaczyć najmniejsze małpki - także na Bohol


W drodze na Pamilacan - katamaranem z filipińską rodzinką

W tle nasza wysepka

Nasza domek na 6 dni

Nasza łazienka

Nasz prysznic:)










Kolacja przy lampie naftowej

Zuzia z kumpelkami



Na śniadanie nasze ulubione naleśniki ze starym mlekiem kokosowym


Pobliski sklep


Wojtek wypatruje rekina weilorybiego

Zuzia z nianią Tiną


moje urodziny o 4 rano

Właścicielka naszych chatek - Mary


Przypłynął rum na imprezę


Szykujemy jedzonko na urodziny


Polecamy - tutaj kontakt do Mary

Moja partnerka do czaczy

Stół zastawiony na imprezkę




Wojtuś z kolegami

Na drugi dzień musieliśmy jechać a tu kac i zmęczenie:)