wtorek, 23 czerwca 2015

Gdzie mrozy nie zimują - Karkonoszman 2015 no i trochę szerzej o weekendowych wypadach

Właśnie zaczęło się lato. Jak Mrozy nie zimują to co robią…?

Weekendowy wypad w Karkonosze z Ewą i Zuzią. Wyjazd niby jak każdy inny, ale jednak tym razem miałem nieco więcej czasu do przemyśleń.

Była niedziela, godzina około 13. Miejsce gdzieś w okolicy schroniska Odrodzenie na przełęczy Karkonoskiej. 



Byłem tam sam, bo Ewa z Zuzią zostały w Karpaczu. Ostatni raz je widziałem przed 6 rano. Jeszcze spały, kiedy wychodziłem. Niby minęło kilka godzin, ale dla mnie czas się mocno już dłużył tego dnia…. Pogoda w ten weekend w Karkonoszach nie rozpieszczała, dzień wcześniej cały dzień lało i było około 10 stopni. Prognoza na niedziele nie była lepsza i pewnie dlatego na szlaku nie spotkałem praktycznie żadnych turystów.

Właśnie kończył się zapas endorfin w mojej głowie i wchodziłem powoli w stan katharsis i tryb przetrwania:)  Od 7 rano byłem na trasie Karkonoszmana. Co tam robiłem…? Sam sobie właśnie wtedy zadawałem to pytanie….. Przez ostatnie 6 miesięcy zamiast spędzać 20 godzin tygodniowo na treningach wziąłem sobie chyba do serca tego mema:)


Szukając równowagi pomiędzy pracą, rodziną, przyjaciółmi i treningami musiałem nieco zluzować z tymi ostatnimi. No a teraz to się na mnie nieco mściło. Zamiast biec jak młoda kozica po skałach, przemieszczałem się tempem bliższym emerytowanej kozicy ze złamaną nogą:) Nie mniej jednak w tego typu zawodach kondycja fizyczna to tylko jeden z elementów. Drugi i w moim przypadku myślę dużo ważniejszy to jest nasza psychika i to co mamy w głowie. Głową zawodów nie wygram, ale przetrwam:) A jak przetrwam to stanę się silniejszy już nie tylko jako zawodnik, ale też i człowiek. Może właśnie ten element walki samego ze sobą i radości ze zwyciężania z własnymi słabościami trzyma mnie jak narkotyk od 5 lat przy startowaniu w triathlonach. 

Tym razem zafundowałem sobie triathlon w wersji extreme po górach, to i sama walka musiała być nieco mocniejsza:) Do tej pory startowałem już w grubo ponad 10 triathlonach na dłuższych dystansach i za każdym razem stawiałem sobie poprzeczkę nieco wyżej. Tym razem miałem już myśli, że może jednak przesadziłem. Każdy kolejny podbieg niby miał być tym ostatnim, a jednak szczytu jeszcze nie było widać. 

Ale wracając do samego początku tych zawodów…

Start był o godzinie 7 rano w zalewie przy zamku Czocha. Było dość zimno i do tego padał deszcz. Oj nie chciało mi się wchodzić do wody…:) Ta część zawodów jednak była chyba najprzyjemniejsza:) Lekka mgiełka nad zalewem, piękna sceneria i tylko około 40 zawodników więc żadnej "pralki". Normalnie w zawodach triathlonowych w Polsce bierze udział każdorazowo już nawet pod tysiąc zawodników, więc w porównaniu z tym była to mocno koleżeńska i mała impreza. Pozytywnych szaleńców, którzy chcieli sobie dać w kość w tym formacie zawodów nie było tak dużo:) Na liście startowej było co prawda około 80 osób wylosowanych kilka miesięcy wcześniej z wszystkich zgłoszeń, ale być może też słaba pogoda i prognozy zweryfikowała część startujących. Oprócz 40 osób w wodzie było jeszcze 40 osób na brzegu. Każdy z zawodników miał tzw. osobę support, która była odpowiedzialna za wsparcie zawodnika na trasie. Dożywianie go, przenoszenie ewentualnych ciepłych rzeczy przy załamaniu się pogody oraz dbanie o jego bezpieczeństwo w ostatnim etapie wbiegu na śnieżkę i powrotu. Tym samym wielkie podziękowania dla Piotrka Parobocznego, który wywiązał się ze swojego zadania w 110%
















Po około 37 minutach przepłynąłem odcinek blisko 2 km wbiegłem do strefy zmian przesiadając się na rower. Przede mną był odcinek 90 km z wieloma podjazdami i zjazdami na trasie, gdzie rozgrywane są mistrzostwa polski w górskim kolarstwie szosowym. Przez to, że jechałem na rowerze czasowym miałem sporo gorzej na podjazdach, na których mój rower nie miał odpowiedniego przełożenia. Najbardziej poczułem to na ostatnim ponad 9 kilometrowym ciągłym podjazdem. Widok strefy zmian był dla mnie jak zbawienie:) Ostatni odcinek przede mną, ostatnie 21 km. No ale mimo, że pół maraton jestem w stanie przebiec w czasie 1:39 to ten biegłem ponad 3 godziny… Zliczając wszystkie między czasy na szczycie Śnieżki zjawiłem się po 8 godzinach i 2 minutach. Czyli prawie 3 godziny dłużej niż mój rekord na podobnym dystansie jednak na płaskim terenie. A jednak te zawody zapadły mi w pamięć dużo bardziej niż pozostałe. 

Czasem im bardziej o coś walczymy to tym bardziej się z tego potem cieszymy i to doceniamy. Może to jest dla mnie właściwa odpowiedź na pytanie, co ja tam robiłem? A może to, że zawsze na trasie mam moich najwspanialszych kibiców:) Poniżej złapana na kadrze oficjalnego filmu z zawodów w Borównie 5 lat temu Ewcia i Zuzia jeszcze w brzuchu:)


Gdzie zatem możecie spotkać mrozów kiedy nie zimują? Jeżeli chcecie nas zobaczyć jeszcze w tym roku to jedźcie z nami w sierpniu do Szwecji. Tym razem do pokonania już po raz kolejny pełen dystans Iron Mana w Kalmar (3,8 km pływanie, 180 km rower i 42 km bieg). To będzie fajna przygoda:) Rekord do pobicia 11 godzin 29 minut.


A na koniec zdjęcie finisherów Karkonoszmanów:)



Dobranoc - trzeba iść spać, bo jutro rano trening:)