sobota, 30 stycznia 2016

Ale Meksyk!!

Tym razem Mrozy uciekły przed mrozem do Meksyku. Już od świąt czyhalismy na jakąś fajną promocję na loty, bo już ciężko było nam usiedzieć na miejscuJ Trafił się czarter do Meksyku prosto z Warszawy, więc długo nie myśląc kupiliśmy bilety.
Po zakupie biletów Wojtek mimochodem wspomniał, że trzeba będzie podać numery paszportów, więc żebym je przyniosła. Jednak okazało się, że nie ma ich w miejscu, w którym zwykle je chowamy. Zaczęło się gorączkowe przeszukiwanie domu i śledzenie w pamięci naszych ostatnich podróży. Cały dom odwróciłam do góry nogami i nic – nie ma paszportów i naszych kart uprawniających do nurkowania. A za 2,5 tygodnia lecimy!!!  W efekcie dzień przed wigilią spędziliśmy w biurze paszportowym prosząc o ich pilne wyrobienie. Na szczęście Pani była w nastroju świątecznej dobroci i zgodziła się na przyspieszony trybJ Udało się!!! Pojedziemy. Paszporty do tej pory się nie odnalazły...

Doceniłam uroki czarteru, cudownie jest się nie przesiadać, choć przyznam tylu godzin w samolocie jeszcze nie spędziłam – w tamtą stronę lecieliśmy ponad 13 h!!
Mieliśmy zabookowaną pierwszą noc, przylatywaliśmy wieczorem, babeczka u której mieliśmy spędzić noc, za niewielką opłatą zgodziła się po nas przyjechać, więc pełen komforcikJ Nie to co Kuba – przylot w nocy do Havany bez zaklepanego noclegu!!! Dobrze, że taksówkarz miał kuzynkę, która wynajmowała pokojeJ


Przylecieliśmy do Cancun, ale postanowiliśmy nie przechadzać się po tym mieście uznając, że nic w nim ciekawego. Zatem już raniutko pojechaliśmy z Panią, która nas ugościła do miasta, aby odnaleźć port i promem popłynąć na Isla Mujeres – niewielką wyspę zaledwie 40 min promem od Cancun. Trochę nie chciało mi się wierzyć, że może to być spokojna, chillotowa wysepka – skoro jest tak blisko Cancun, ale faktycznie od razu przypadła nam do gustu. Niskie, małe domki, uliczki z uroczymi meksykańskimi knajpkami i sklepikami, piękne piaszczyste plaże… 

W knajpce w której jedliśmy nasz pierwszy meksykański posiłek taki oto ołtarzyk zdobił wejście:)

Kilka kroków dalej nieco bardziej bliska nam forma sztuki. Murale w Meksyku są dość popularne.
Zaskoczyła nas pogoda. Byliśmy spragnieni słońca i ciepła, a 1 dzień okazał się chłodny i popadywał deszczyk. Postanowiliśmy wybrać się na wycieczkę po wyspie. Wypożyczyliśmy więc melexa i w drogę! Przejażdżka sprawiła nam niezłą frajdę – wiatr we włosach, mżawka na twarzach i niezłe widoki. Zajechaliśmy zobaczyć latarnię morską, która jest jedną z nielicznych atrakcji na wysepce, jednak nie zasłużyła ona nawet na zdjęcie, za to widoki obok niej były piękne J Kolejnym przystankiem w naszej melexowej wycieczce była farma żółwi. Podobało się nam, zwłaszcza Zuzi, która pierwszy raz widziała żółwie morskie. Były tu malutkie żółwiki, albinosy, a także duże żółwie, które pływały wraz z niewielkimi rekinami i płaszczkami w dużym wydzielonym z morza zbiorniku.

Nasz fura

Widok koło latarni na Isla Mujeres

Udało Wam się kiedyś na jednym zdjęciu ująć ptaka, żółwia i rekina? Mi się udało:)
Znaleźliśmy oczko w mdżdżystej pogodzie i skorzystaliśmy z uroków wakacji

Sprawdziliśmy prognozę pogody i niestety nie miało być zbyt słonecznie następnego dnia więc postanowiliśmy opuścić wyspę i udać się na wyspę Cozumel, która słynie z najlepszych miejsc do nurkowania w Meksyku. Okazało się jednak, że Meksykanie nie są tak zorganizowani w kwestii transportu podróżnych jak Tajowie i nie ma połączeń na tę wyspę z Cancun, ani z Isla Mujeres, choć to zaledwie jakieś max 3 h podróży statkiem. Aby się dostać na tę wyspę musiliśmy dojechać do Playa del Carmen – kurortu oddalonego ok. godziny od Cancun. Postanowiliśmy zostać tam na noc, choć jak się okazało nie było to miejsce dla nas – wielka ulica z ekskluzywnymi sklepami, kluby i tłumy turystów, do tego trafiliśmy na festiwal muzyki elektronicznej i plaża roiła się od pijanych mlodzików, no i nie było miejsc do spania za bardzo – tylko drogie hotele. Jak na złość słońce zaczęło świecić przeraźliwie, co z plecakami i dzieckiem u boku nie cieszy tak jak leżąc na plaży Zdecydowaliśmy się spać w hotelu, co nieco przekraczało nasz budżet na noc, ale byliśmy zdesperowaniJ Za to mieliśmy basen!!

Wejście na plażę w Playa del Carmen 

Zuzia gotowa na ulewę

Następnego dnia raniutko postanowiliśmy jechać dalej, jednak nie na Cozumel, tylko do Mahahual – opisywanej w przewodniku jako niewielkie miasteczko rybackie na południu Jukatanu. Tym razem lało jak z cebra w momencie gdy akurat musieliśmy dostać się z bagażami na dworzec. Zaczęłam mieć wrażenie, że pogoda nas nie lubi. Dojechaliśmy tam po ok. 3 h podróży busikiem z Playa del Carmen, pogoda była piękna, a my spragniemi plaży i morza!! 

Pełnia szczęścia! W końcu plaża:)

Dworzec autobusowy w Mahahual
Szybko znaleźliśmy tani i  fajny nocleg 50 m od plaży, wskoczyliśmy w stoje i głodni udalismy się w stronę plaży. A tu na nas wyskoczyli meksykańscy naganiacze knajpowi, wymahują tymi menu – good price!! Free table, free chair!! Trochę to było śmieszne – darmowy stół i krzesła w restauracji – normalnie WOWJ Chodziło im o to, że jak już zjesz u nich to możesz korzystać z leżaka, stołu na plażyJ W każdym razie trochę się czuliśmy osaczeni tymi restauratorami i mimo, że byliśmy głodni postanowiliśmy nie skorzystać z ich zachęt. No i cały czas zastanawialiśmy o co chodzi??? To miała być mała rybacka mieścina,a  tu restauracja na restauracji i mnóstwo leżaków. Po przejściu kilometra prosiłam Wojtka o litość – żebyśmy w końcu wybrali jakąś i usiedli, bo słońce mnie wypali i umrę z głodu... Wybraliśmy – sami!! Knajpę, w której musieliśmy poprosić o menu, bo kelner nas nie zauważyłJ I nagle naszym oczom ukazała się chmara turystów na rowerach – o co chodzi, skąd oni? W końcu jak wyszliśmy na plażę w oddali ukazały nam się dwa potężne statki pasażerskie i wszystko stało się jasne. Misteczko Mahahual funkcjonuje dwoma trybami – trybem „kto złapie turystę ze statku ten wygrywa“ – który funkcjonuje w godzinach od południa do 16:00 i drugi tryb gdy turyści wracają na statek, a wszyscy restauratorzy i sklepikarze się pakują, zamykają interes i jest cicho i spokojnie. Śmieszne miasteczko , my woleliśmy oczywiście wersję po 16:00J
Kolejnego dnia Wojtek popłynął na nurkowanie – tu miejsce na jego opowieśćJ a ja z Zuzią poszłyśmy na plażę, niestety znów pogoda nie była łaskawa i w południe runął deszcz.
Nasze lokum w Mahahual

Na śniadanku w Mahahual

Wrzutka od Wojtka: Cała podróż do Mahahual miała na celu umożliwienie popłynięcia na atol Banco Chinchorro, który jest oddalony około 50 km od lądu. Początkowo myślałem, że najlepszy sposób jest wybrać się tam z miejscowości Xalak, ale potem jak doczytałem w internecie jest też Mahahual, które jest nieco bliżej i jest bardziej dostępne z perspektywy transportu publicznego. Sam atol i rafy koralowe dookoła niego jest opisywany jako najbardziej niewyeksplorowane miejsca nurkowe w Meksyku. Jedna z opcji nurkowych tam to wypożyczenie łodzi i zrobienie nurkowań eksploracyjnych w całkowicie nowych i nieoznaczonych miejscach nurkowych. Tym samym nurkując teoretycznie nie wiesz co możesz zastać pod wodą. Przygoda niczym podróż w czasie i ekspedycje Jacques-Yves Cousteau, także napalony na to byłem bardzo.

Banco Chinchorro z lotu ptaka


 Problem jednak jak już dotarliśmy do Mahahual był taki, że trzeba zebrać minimum 6 nurków żeby móc tam popłynąć. Zatem cały dzień latałem po wyspie i zagadywałem miejscowych nurków czy mają na następny dzień ludzi z podobną zajawką na Banco Chinchorro jak ja. Ludzie w Meksyku jednak żyją na pełnym luzie więc do samego końca dnia nie wiedziałem czy faktycznie popłyniemy. Na szczęście około 18 dostałem informacje, że nazbierało się 3 nurków i 3 osoby towarzyszące, które zapełnią łódź i mam się zjawić następnego dnia w określonym miejscu. Zatem banan na twarzy i już miły wieczór z piwkiem i dziewczynami bujając się na hamakach i obserwując przepiękne gwieździste niebo. Niebo z milionami gwiazd to nie tylko przepiękny widok, którego już w Polsce się chyba nie uświadczy, ale też zapowiedź słonecznej pogody na następny dzień. Oczywiście w teorii. Niestety bowiem w nocy przyszła burza i rano niebo było ciemne od złowieszczych wielkich chmur. No i znów stres, bo żeby wypłynąć na atol musi być bardzo dobra pogoda i spokojna woda. Na szczęście przez to, że skasowali nas już na dolary dzień wcześniej to popłynęliśmy, ale z komentarzem, że w zalezności od warunków będziemy płynąć dalej lub zawracać. Co więcej dowiedzieliśmy się od kapitana, że będziemy przecinać szlak, którym handlarze często przemycają narkotyki z Hondurasu do Meksyku więc może się zdarzyć, że zatrzyma nas policja na łodzi lub mogą być inne niespodzianki. Na szczęście żadnych niespodzianek nie było i na pierwsze nurkowanie zeszliśmy bez problemu. Od strony samej rafy było to fajne nurkowanie, ale nie najlepsze w moim życiu. Po pierwszym nurze popłynęlismy na atol i zeszliśmy na ląd. Tam można spotkać dużą ilość wielkich jaszczurek oraz krokodyli. Są to krokodyle, z którymi można pływać.... https://www.youtube.com/watch?v=OgfB4zOlfxI

Jak chcielibyście popływać z krokodylem zapraszamy do Banco Chinchorro:) Crazy!!! Oczywiście to nie ja

Jednak jak zobaczyłem je na żywo, to zrezygnowałem z tej rozrywki i nawet się nie przekonywałem:) Niestety pogoda pogorszyła się na tyle, że kapitan łodzi stwierdził, że nie możemy nurkować i dla bezpieczeństwa czym prędzej musimy wracać do Mahahual. No trudno, ale warunki były takie, że jakiekolwiek ryzykowanie i na siłę nurkowanie byłoby po prostu głupie. Udało sie wrócić bez przeszkód na szczęście, ale pobujało nas na falach bardzo mocno. Koło naszej miejscowości są też rafy koralowe, więc mając pełne butle jeszcze zrobiliśmy sobie 2go nura i wróciliśmy do portu. Podsumowanie: przygoda rewelacyjna, nurkowanie – średnie.
  
W Mahahual spędziliśmy 2 noce i ruszyliśmy z powrotem, aby zatrzymać się w Tulum. Tutaj pojawiło się trochę akcentów polskich, bo spaliśmy u polki – Asi, która podczas wakacji zakochała się w Meksykaninie,  została jego żoną i zamieszkała w Meksyku. Początkowo mieliśmy zostać u niej tylko 2 noce, zostaliśmy 5, bo okazało się, że w zasadzie wszystko co jeszcze chcielibyśmy zobaczyć jest w zasięgu tego miasteczka, postanowiliśmy więc  robić wypady.
Tulum słynie z ruin miasta Majów, które usytuowane są na skałach przy samym oceanie. Pięknie to wygląda i jest obiektem wielu meksykańskich pocztówek. Już w pierwszy dzień się wybraliśmy, żeby je zobaczyć. Trochę się zmęczyliśmy samym dotarciem, bo było naprawdę gorąco, no i okazało się , że będąc o 16:00 ledwo zdążyliśmy, bo już zamykali.  Jako, że buńczuczna z natury jestem wywołało to u mnie wzburzenie – w największy skwar karzą chodzić turystom, a jak się w końcu przyjemnie zaczyna robić to zamykają leniuchy jedne! No ale weszliśmy na szczęście, tylko chodził za nami Meksykanin z gwizdkiem i jak gdzieś za długo staliśmy to gwizdał, że musimy iśćJ
Nie za długo więc napawaliśmy się widokiem, ale było ładnie.
Wracając z ruin poszliśmu jeszcze na plażę w Tulum. Marzyliśmy o kąpieli w morzu , bo byliśmy skwarkami. Plaża była ładna, szeroka, a morze przywitało nas falami w sam raz do poskakania. Minusem Tulum jest to, że miastaczko oddalone jest od plaży o kilka km i trzeba brać taxi lub busa, żeby tam dojechać.
Plaża w Tulum

W kwiaciarni koło nas Pani takiego ślimaka wymodziła:)

Następnego dnia  poznaliśmy Gosię – naszą przewodniczkę nurkową po cenotach. Dla nurka odwiedzjącego Meksyk takie nurkowanie jest „must be“.  Cenoty to studnie w wapiennej skale zalane słodką wodą – takie podwodne jaskinie w środku puszczy. Pod ziemią tworzą całe rozległe systemy i długość niektórych odnóg sięga kilkudziesięciu kilometrów. Jest to fenomen w skali świata. Wciąż są eksplorowane, na przykład przez takich nurkowych zapaleńców jak Gosia. Namiar na naszą przewodniczkę dostaliśmy zupełnie przypadkiem, tym bardziej zdziwiliśmy się, że Gosia jest z Wrocławia i mamy nawet wspólnych znajomychJ Niech mi ktoś powie, że świat  nie jest małyJ
Nie mieliśmy profesjonalnego sprzętu do nurkowania, także, żebyście nieco poczuli o czym piszę to przeglądnijcie sobie kilka przykładowych filmów takich jak https://vimeo.com/122895646 Ale i one nie oddają piękna tych nurkowań…

Dodatkowa atrakcja - przejażdżka na pace przez dżunglę w drodze na nurkowanie
 
Dos Ojos

Wojtek wpływa za Gosią do Ta Mahal


Pierwszym odwiedzonym przez nas cenotem był Dos Ojos, po hiszpańsku Dwoje Oczu. Jak łatwo się domyślić nazwa wiąże się z tym, że cenot ma dwa wejścia – oczka, które wyglądają może dość niepozornie z zewnątrz, ale to tylko wierzchołek góry lodowej, bo zanurzając się po prostu przenosi się w inny wymiar.
Nurkowaliśmy na zmianę, bo druga osoba zostawała z Zuzią. Podczas omawiania nurkowania miałam strach przyznaję. Jakby nie było wchodzisz do dziury w ziemi wypełnionej wodą i wpływasz w jaskinię, w której nie morzesz wynurzyć się w dowolnym momencie, jak w morzu, bo masz nad sobą skały, w większości jaskini jest ciemno, więc używasz latarki, wokół skały, nie ma kolorowych rybek i powiewających korali, tylko skały i ich cienie. Trochę to przerażające jak się o tym słuchaJ Chyba najbardziej bałam się sytuacji awaryjnej, w której nie będę mogła po prostu się wynurzyć, no i tego, że się zgubię. A wierzcie mi, jest to najmniej przyjemne miejsce do zgubienia się jakie widziałamJ Ale... zarazem jedno z najpiękniejszych i najbardziej niezwykłych. Najbardziej zjawiskowe są widziane od dołu wejścia do cenotów przez które prześwituje światło, spoglądając na to z mroku robi to niesamowite wrażenie.  W niektórych cenotach można zaobserwować mieszanie się wody słodkiej ze słoną, a miejsce granicy między nimi to haloklina. Obraz nagle staje się rozmyty i wygląda to jak przejście do innego wymiaru. Często taki efekt właśnie widzimy w filmach science-fiction ,gdy ktoś przenosi się w czasie. No magiczne co to mówićJ
Mieliśmy nurkować w cenotach raz, ale tak nam się spodobało, że Wojtek dał 3 nury, a ja 2.  Cenoty w których byliśmy: Dos Ojos, Dream Gate i Ta Mahal. Każdy jest inny, więc polecamy zanurkowac gdzie się da i ile się da, może być to jedyna taka mozliwość w życiu. Ważne jest żeby wybrać odpowiedniego przewodnika, bo nurowanie w cenotach to nie żarty, może stać się niebezpieczne  jeśli ktoś nas źle poprowadzi np. nie  poruszając się wzdłuż poręczówek. My polecamy Gosię z Tulum www.tulumscuba.com

Z Gosią w Dos Ojos. Miło zanurkować na obczyźnie z Wrocławianką

Jako, że nie samym nurkowaniem człowiek żyje wybraliśmy się z Tulum do Coba - miasta Majów. Stwierdziliśmy, że odpuszczamy Chichen Itza, które jest najbardziej popularną destynacją turystów. Nie lubimy tłumów, ani nie jesteśmy specjalnie fanami ruin, więc nie chcieliśmy poświęcać całego dnia na taką wycieczkę. Ruiny w Coba znajdują się w dżungli, więc przyjemnie się je ogląda, chodząc w cieniu. Żeby się nie nałazić można tam wypożyczyć rower lub przejechać się rikszą, bo poszczególne budowle są od siebie oddalone i razem trasa ma jakieś 6 km. My wybraliśmy się w 1 stronę rikszą, a resztę trasy zrobiliśmy na piechotę. Zuzia dała radę! W Coba największą atrakcją jest budowla świątyni, która to jest najwyższą pyramidą na Jukatanie i mierzy 42 m. Wchodząc na nią objawił się mój lęk wysokości i ostatecznie nie weszłam na sam szczyt, tylko do 4/5J Wojtek dzielnie zdobył wierzchołek, widok na dżunglę z góry robi wrażenie.

Coba -boisko do gry w pelotę - ulubiona gra w piłkę dawnych majów i innych ludów zamieszkujących tereny Meksyku. Podobno w niektórych miastach przegrana drużyna była zabijana- nie ma to jak dobra motywacja:) 

Coba - 42 metrowa budowla, a tu wygląda na całkiem małą:)

Jaszczurki to chyba jedno z najczęściej występujących zwierząt w Meksyku, tę spotkaliśmy w Coba.

Kolejnego dnia wybraliśmy sie na plażę w Akumal, oddaloną o jakieś pół godziny busikiem od Tulum. Można tam posnorklować z żółwiami, które codziennie skubią tam swoją ulubioną morską trawkę. Bez problemu udało się je znaleźć. Plaża w Akumal jest bardzo ładna, niestety dość dużo tam ludzi i hoteli z prywatną plażą. Zuzi bardzo sie podobało, bo woda jest tam spokojna i długo jest płytko. Nasza rusałka więc prawie nie wychodziła z wody. Byliśmy w Akumal 2 razy, ostatni raz w dzień wyjazdu, żeby pożegnać ocean i złapać ostatnie promyki słońca. Wieczorem mieliśmy lot.

Na plaży w Akumal

Nie pisałam jeszcze o meksykańskim jedzeniu, które zdecydowanie zasługuje na parę słów. Lubimy z Wojtkiem jedzenie, które samemu się składa, doprawia i można je jeść rękami, a meksykańskie takie właśnie jest, do tego Meksykanie lubią ostre smaki tak jak my. Jednak w odróżnieniu od kuchni azjatyckiej potrawy tu doprawia się samemu sosikami, które dodają do każdej potrawy. Z reguły podają dwa sosy zielony i czerwony. I w błędzie jest ten co myśli, że zielony jest mniej ostry. Ja tak pomyślałam w pierwszy dzień i obficie posmarowałam nim sobie tortille, po czym nieuważnie wzięłam dużego gryza. Wypaliło mi jamę ustną na tyle, że nie poczułam już zbyt wiele innych smaków podczas tego posiłkuJ Ale już wiedziałam zielony może być ostryJ

Supa de lima

Enchilada con queso (czyli z serem)

Meksykanie do wszystkiego jedzą czarną fasolę, mają też zupę fasolową, która jest łagodna i bardzo smaczna. Ja zajadałam się supa de lima, czyli zupą z limonki. Pożywna i pycha. Kolejnym cudownym smakiem było guacamole, zamawialiśmy je w naszej ulubionej wieczornej knajpce w Tulum i dawali nam taką michę, że w dwójkę sie najadaliśmy. Cudowny smak świeżego avocado, które rośnie gdzieś blisko. Oczywiście zajadaliśmy się naszym ukochanym owocem – mango. Zuzia też je bardzo polubiła. Ten smak także jest inny niż smak mango, które kupujemy w Polsce.
Popularne i dostępne na każdym rogu są malutkie naleśniki z nadzieniem mięsnym i cebulką – tacos. Można je potraktować jako przekąskę (Meksykanie uwielbiają przekąski) lub zjeść 3-4 sztuki i się najeść. Jedliśmy także burito, enchiladę i kilka innych potraw, których nazw nie pamiętam, wszystko nam smakowało. Zuzia uwielbiała tortille, które podawali nam do każdego posiłku. Zjadła ich chyba z 2 kg podczas wyjazduJ Smakowała jej też zupa z limonki, z fasoli i burito.

Przy budce z tacos zaledwie kilka kroków od naszego domku

Zuzia zawsze miała słabość do chłopaków z gitarą. Tym razem cały zespół stał się obiektem jej westchnień. Ma dziewczyna gust bo grali świetnie, szkoda, że nie dało się kupić płyty. Knajpka w której codziennie bywaliśmy i co dzień grała inna ekipa to Batey w Tulum. Polecamy! Pycha mojito i guacamole!
Jeśli chodzi o Meksykanów, to nie za bardzo nawiązaliśmy z nimi kontakt. Nie są tak gościnni jak Kubańczycy, ani tak uśmiechnięci jak Tajowie. Faceci mają twarze zakapiorów, każdy wygląda na tyle groźnie, że w ciemnym zaułku  nie chciałabym takiego spotkać. Nie mieliśmy jednak żadnej sytuacji, w której zagrożone byłoby nasze bezpieczeństwo. Wszędzie jest dość dużo policji, która patroluje ulice, a nawet plaże. Wszyscy u których się zatrzymywaliśmy powtarzali, że jest tu dość bezpiecznie, ale często mieli w oknach kraty, a ich domy otaczały wysokie mury. To dawało nam trochę do myślenia. Meksykanie wydają się przyzwyczajeni do turystów, widać, że nie specjalnie im na nich zależy, raczej chcą wyciągnać z nich jak najwięcej kasy i tyle. Podczas zakupu pamiątek ceny oferowane na początku są dość wysokie, trzeba się więc mocno targować, czasem cena jest tak wygórowana, że jest to wręcz obraźliwe – zwłaszcza w Tulum. Nie ma się jednak co dziwić, biorąc pod uwagę ilość 5- gwiazdkowych hoteli i ogromu turystów z USA. Tak widocznie Meksykanów przyzwyczaili.
Jeszcze czuć było święta, tu Zuzia z choinką w Tulum 
Meksykanie łagodnie mówiąc nie dbają zbyt o porządek, takie obejścia niestety widzi się zbyt często...
Ludzie tu mają hopla na punkcie śmierci. Mają do niej zupełnie inne podejście niż europejczycy, traktują ją z humorem. Często można w sklepikach spotkać taką oto Panią Śmierć, można też zakupić kolorową trupią czachę w dowolnym rozmiarze:)

Podsumowując w Meksyku najbardziej urzekły nas cenoty i dobre jedzenie. Podobały się nam też piękne plaże i ciepła, czysta woda. Zaskoczyła nas zmienna pogoda, ale to ponoć anomalia. Chętnie wrócimy do Meksyku w polecane nam przez Gosię niezwykłe miejsca do nurkowania. Podobno warto wybrać się na California Baja, gdzie oprócz pięknych plaż są wieloryby, żarłacze białe i rekiny młoty. Wieloryby można zobaczyć ponoć nawet z brzegu. Meksyk polecamy z całą pewnością nurkom, jest to też dobra destynacja dla rodzin z dziećmi i wszystkich miłośników historii majów. Gdzie dalej? Nie wiemy, ale z pewnością mrozy gdzieś zazimują:) 

Polecam też nasz 5-minutowy filmik z Meksyku produkcji Wojtka:)

https://vimeo.com/153071094