Tym razem Mrozy uciekły przed mrozem do Meksyku. Już od
świąt czyhalismy na jakąś fajną promocję na loty, bo już ciężko było nam
usiedzieć na miejscuJ
Trafił się czarter do Meksyku prosto z Warszawy, więc długo nie myśląc
kupiliśmy bilety.
Po zakupie biletów Wojtek mimochodem wspomniał, że trzeba
będzie podać numery paszportów, więc żebym je przyniosła. Jednak okazało się, że nie
ma ich w miejscu, w którym zwykle je chowamy. Zaczęło się gorączkowe
przeszukiwanie domu i śledzenie w pamięci naszych ostatnich podróży. Cały dom
odwróciłam do góry nogami i nic – nie ma paszportów i naszych kart
uprawniających do nurkowania. A za 2,5 tygodnia lecimy!!! W efekcie dzień przed wigilią spędziliśmy w
biurze paszportowym prosząc o ich pilne wyrobienie. Na szczęście Pani była w
nastroju świątecznej dobroci i zgodziła się na przyspieszony trybJ Udało się!!!
Pojedziemy. Paszporty do tej pory się nie odnalazły...
Doceniłam uroki czarteru, cudownie jest się nie przesiadać,
choć przyznam tylu godzin w samolocie jeszcze nie spędziłam – w tamtą stronę
lecieliśmy ponad 13 h!!
Mieliśmy zabookowaną pierwszą noc, przylatywaliśmy
wieczorem, babeczka u której mieliśmy spędzić noc, za niewielką opłatą zgodziła
się po nas przyjechać, więc pełen komforcikJ
Nie to co Kuba – przylot w nocy do Havany bez zaklepanego noclegu!!! Dobrze, że
taksówkarz miał kuzynkę, która wynajmowała pokojeJ
Przylecieliśmy do Cancun, ale postanowiliśmy nie przechadzać
się po tym mieście uznając, że nic w nim ciekawego. Zatem już raniutko
pojechaliśmy z Panią, która nas ugościła do miasta, aby odnaleźć port i
promem popłynąć na Isla Mujeres – niewielką wyspę zaledwie 40 min promem od
Cancun. Trochę nie chciało mi się wierzyć, że może to być spokojna, chillotowa
wysepka – skoro jest tak blisko Cancun, ale faktycznie od razu przypadła nam do
gustu. Niskie, małe domki, uliczki z uroczymi meksykańskimi knajpkami i
sklepikami, piękne piaszczyste plaże…
W knajpce w której jedliśmy nasz pierwszy meksykański posiłek taki oto ołtarzyk zdobił wejście:) |
Kilka kroków dalej nieco bardziej bliska nam forma sztuki. Murale w Meksyku są dość popularne. |
Zaskoczyła nas pogoda. Byliśmy
spragnieni słońca i ciepła, a 1 dzień okazał się chłodny i popadywał deszczyk.
Postanowiliśmy wybrać się na wycieczkę po wyspie. Wypożyczyliśmy więc melexa i
w drogę! Przejażdżka sprawiła nam niezłą frajdę – wiatr we włosach, mżawka na
twarzach i niezłe widoki. Zajechaliśmy zobaczyć latarnię morską, która jest jedną z nielicznych atrakcji
na wysepce, jednak nie zasłużyła ona nawet na zdjęcie, za to widoki obok niej
były piękne J
Kolejnym przystankiem w naszej melexowej wycieczce była farma żółwi. Podobało
się nam, zwłaszcza Zuzi, która pierwszy raz widziała żółwie morskie. Były tu
malutkie żółwiki, albinosy, a także duże żółwie, które pływały wraz
z niewielkimi rekinami i płaszczkami w dużym wydzielonym z morza
zbiorniku.
Nasz fura |
Widok koło latarni na Isla Mujeres |
Udało Wam się kiedyś na jednym zdjęciu ująć ptaka, żółwia i rekina? Mi się udało:) |
Znaleźliśmy oczko w mdżdżystej pogodzie i skorzystaliśmy z uroków wakacji |
Sprawdziliśmy prognozę pogody i niestety nie miało być zbyt
słonecznie następnego dnia więc postanowiliśmy opuścić wyspę i udać się na
wyspę Cozumel, która słynie z najlepszych miejsc do nurkowania w Meksyku.
Okazało się jednak, że Meksykanie nie są tak zorganizowani w kwestii transportu
podróżnych jak Tajowie i nie ma połączeń na tę wyspę z Cancun, ani
z Isla Mujeres, choć to zaledwie jakieś max 3 h podróży statkiem.
Aby się dostać na tę wyspę musiliśmy dojechać do Playa del Carmen – kurortu
oddalonego ok. godziny od Cancun. Postanowiliśmy zostać tam na noc, choć jak
się okazało nie było to miejsce dla nas – wielka ulica z ekskluzywnymi
sklepami, kluby i tłumy turystów, do tego trafiliśmy na festiwal muzyki
elektronicznej i plaża roiła się od pijanych mlodzików, no i nie było miejsc do
spania za bardzo – tylko drogie hotele. Jak na złość słońce zaczęło świecić
przeraźliwie, co z plecakami i dzieckiem u boku nie cieszy tak jak leżąc
na plaży Zdecydowaliśmy się spać w hotelu, co nieco przekraczało nasz budżet na noc, ale
byliśmy zdesperowaniJ
Za to mieliśmy basen!!
Wejście na plażę w Playa del Carmen |
Zuzia gotowa na ulewę |
Następnego dnia raniutko postanowiliśmy jechać dalej, jednak
nie na Cozumel, tylko do Mahahual – opisywanej w przewodniku jako niewielkie
miasteczko rybackie na południu Jukatanu. Tym razem lało jak z cebra w
momencie gdy akurat musieliśmy dostać się z bagażami na dworzec. Zaczęłam
mieć wrażenie, że pogoda nas nie lubi. Dojechaliśmy tam po ok. 3 h podróży
busikiem z Playa del Carmen, pogoda była piękna, a my spragniemi plaży i
morza!!
Pełnia szczęścia! W końcu plaża:) |
Dworzec autobusowy w Mahahual |
Szybko znaleźliśmy tani i fajny
nocleg 50 m od plaży, wskoczyliśmy w stoje i głodni udalismy się w stronę
plaży. A tu na nas wyskoczyli meksykańscy naganiacze knajpowi, wymahują tymi
menu – good price!! Free table, free chair!! Trochę to było śmieszne – darmowy
stół i krzesła w restauracji – normalnie WOWJ
Chodziło im o to, że jak już zjesz u nich to możesz korzystać z leżaka,
stołu na plażyJ W
każdym razie trochę się czuliśmy osaczeni tymi restauratorami i mimo, że
byliśmy głodni postanowiliśmy nie skorzystać z ich zachęt. No i cały czas
zastanawialiśmy o co chodzi??? To miała być mała rybacka mieścina,a tu restauracja na restauracji i mnóstwo
leżaków. Po przejściu kilometra prosiłam Wojtka o litość – żebyśmy w końcu
wybrali jakąś i usiedli, bo słońce mnie wypali i umrę z głodu...
Wybraliśmy – sami!! Knajpę, w której musieliśmy poprosić o menu, bo kelner nas
nie zauważyłJ I
nagle naszym oczom ukazała się chmara turystów na rowerach – o co chodzi, skąd
oni? W końcu jak wyszliśmy na plażę w oddali ukazały nam się dwa potężne
statki pasażerskie i wszystko stało się jasne. Misteczko Mahahual funkcjonuje
dwoma trybami – trybem „kto złapie turystę ze statku ten wygrywa“ – który
funkcjonuje w godzinach od południa do 16:00 i drugi tryb gdy turyści wracają
na statek, a wszyscy restauratorzy i sklepikarze się pakują, zamykają interes i
jest cicho i spokojnie. Śmieszne miasteczko , my woleliśmy oczywiście wersję po
16:00J
Kolejnego dnia Wojtek popłynął na nurkowanie – tu miejsce na
jego opowieśćJ a
ja z Zuzią poszłyśmy na plażę, niestety znów pogoda nie była łaskawa i w
południe runął deszcz.
Nasze lokum w Mahahual |
Na śniadanku w Mahahual |
Wrzutka od Wojtka: Cała podróż do Mahahual miała na celu
umożliwienie popłynięcia na atol Banco Chinchorro, który jest oddalony około 50
km od lądu. Początkowo myślałem, że najlepszy sposób jest wybrać się tam
z miejscowości Xalak, ale potem jak doczytałem w internecie jest też Mahahual,
które jest nieco bliżej i jest bardziej dostępne z perspektywy transportu
publicznego. Sam atol i rafy koralowe dookoła niego jest opisywany jako
najbardziej niewyeksplorowane miejsca nurkowe w Meksyku. Jedna z opcji
nurkowych tam to wypożyczenie łodzi i zrobienie nurkowań eksploracyjnych w
całkowicie nowych i nieoznaczonych miejscach nurkowych. Tym samym nurkując
teoretycznie nie wiesz co możesz zastać pod wodą. Przygoda niczym podróż w
czasie i ekspedycje Jacques-Yves Cousteau, także napalony na to byłem bardzo.
Banco Chinchorro z lotu ptaka |
Problem jednak jak już dotarliśmy do Mahahual był taki, że trzeba zebrać
minimum 6 nurków żeby móc tam popłynąć. Zatem cały dzień latałem po wyspie i
zagadywałem miejscowych nurków czy mają na następny dzień ludzi z podobną zajawką na Banco Chinchorro jak ja. Ludzie w Meksyku jednak żyją
na pełnym luzie więc do samego końca dnia nie wiedziałem czy faktycznie popłyniemy. Na szczęście około 18 dostałem informacje, że nazbierało się 3
nurków i 3 osoby towarzyszące, które zapełnią łódź i mam się zjawić następnego
dnia w określonym miejscu. Zatem banan na twarzy i już miły wieczór
z piwkiem i dziewczynami bujając się na hamakach i obserwując przepiękne
gwieździste niebo. Niebo z milionami gwiazd to nie tylko przepiękny widok,
którego już w Polsce się chyba nie uświadczy, ale też zapowiedź słonecznej
pogody na następny dzień. Oczywiście w teorii. Niestety bowiem w nocy przyszła
burza i rano niebo było ciemne od złowieszczych wielkich chmur. No i znów
stres, bo żeby wypłynąć na atol musi być bardzo dobra pogoda i spokojna woda.
Na szczęście przez to, że skasowali nas już na dolary dzień wcześniej to
popłynęliśmy, ale z komentarzem, że w zalezności od warunków będziemy
płynąć dalej lub zawracać. Co więcej dowiedzieliśmy się od kapitana, że będziemy
przecinać szlak, którym handlarze często przemycają narkotyki z Hondurasu
do Meksyku więc może się zdarzyć, że zatrzyma nas policja na łodzi lub mogą być
inne niespodzianki. Na szczęście żadnych niespodzianek nie było i na pierwsze
nurkowanie zeszliśmy bez problemu. Od strony samej rafy było to fajne
nurkowanie, ale nie najlepsze w moim życiu. Po pierwszym nurze popłynęlismy na
atol i zeszliśmy na ląd. Tam można spotkać dużą ilość wielkich jaszczurek oraz
krokodyli. Są to krokodyle, z którymi można pływać.... https://www.youtube.com/watch?v=OgfB4zOlfxI
Jak chcielibyście popływać z krokodylem zapraszamy do Banco Chinchorro:) Crazy!!! Oczywiście to nie ja |
Jednak jak zobaczyłem je na żywo, to zrezygnowałem
z tej rozrywki i nawet się nie przekonywałem:) Niestety pogoda pogorszyła
się na tyle, że kapitan łodzi stwierdził, że nie możemy nurkować i dla
bezpieczeństwa czym prędzej musimy wracać do Mahahual. No trudno, ale warunki
były takie, że jakiekolwiek ryzykowanie i na siłę nurkowanie byłoby po prostu
głupie. Udało sie wrócić bez przeszkód na szczęście, ale pobujało nas na falach
bardzo mocno. Koło naszej miejscowości są też rafy koralowe, więc mając pełne
butle jeszcze zrobiliśmy sobie 2go nura i wróciliśmy do portu. Podsumowanie:
przygoda rewelacyjna, nurkowanie – średnie.
W Mahahual spędziliśmy 2 noce i ruszyliśmy z powrotem,
aby zatrzymać się w Tulum. Tutaj pojawiło się trochę akcentów polskich, bo
spaliśmy u polki – Asi, która podczas wakacji zakochała się w Meksykaninie, została jego żoną i zamieszkała w
Meksyku. Początkowo mieliśmy zostać u niej tylko 2 noce, zostaliśmy 5, bo
okazało się, że w zasadzie wszystko co jeszcze chcielibyśmy zobaczyć jest w
zasięgu tego miasteczka, postanowiliśmy więc
robić wypady.
Tulum
słynie z ruin miasta Majów, które usytuowane są na skałach przy samym oceanie.
Pięknie to wygląda i jest obiektem wielu meksykańskich pocztówek. Już w pierwszy dzień się wybraliśmy, żeby je
zobaczyć. Trochę się zmęczyliśmy samym dotarciem, bo było naprawdę gorąco, no i
okazało się , że będąc o 16:00 ledwo zdążyliśmy, bo już zamykali. Jako, że buńczuczna z natury jestem
wywołało to u mnie wzburzenie – w największy skwar karzą chodzić turystom, a
jak się w końcu przyjemnie zaczyna robić to zamykają leniuchy jedne! No ale
weszliśmy na szczęście, tylko chodził za nami Meksykanin z gwizdkiem i
jak gdzieś za długo staliśmy to gwizdał, że musimy iśćJ
Nie
za długo więc napawaliśmy się widokiem, ale było ładnie.
Wracając
z ruin poszliśmu jeszcze na plażę w Tulum. Marzyliśmy o kąpieli w morzu ,
bo byliśmy skwarkami. Plaża była ładna, szeroka, a morze przywitało nas falami
w sam raz do poskakania. Minusem Tulum jest to, że miastaczko oddalone jest od
plaży o kilka km i trzeba brać taxi lub busa, żeby tam dojechać.
Plaża w Tulum |
W kwiaciarni koło nas Pani takiego ślimaka wymodziła:) |
Następnego
dnia poznaliśmy Gosię – naszą
przewodniczkę nurkową po cenotach. Dla nurka odwiedzjącego Meksyk takie
nurkowanie jest „must be“. Cenoty to
studnie w wapiennej skale zalane słodką wodą – takie podwodne jaskinie w środku
puszczy. Pod ziemią tworzą całe rozległe systemy i długość niektórych odnóg
sięga kilkudziesięciu kilometrów. Jest to fenomen w skali świata. Wciąż są
eksplorowane, na przykład przez takich nurkowych zapaleńców jak Gosia. Namiar
na naszą przewodniczkę dostaliśmy zupełnie przypadkiem, tym bardziej
zdziwiliśmy się, że Gosia jest z Wrocławia i mamy nawet wspólnych
znajomychJ
Niech mi ktoś powie, że świat nie jest
małyJ
Nie
mieliśmy profesjonalnego sprzętu do nurkowania, także, żebyście nieco poczuli o
czym piszę to przeglądnijcie sobie kilka przykładowych filmów takich jak https://vimeo.com/122895646 Ale i one
nie oddają piękna tych nurkowań…
Dodatkowa atrakcja - przejażdżka na pace przez dżunglę w drodze na nurkowanie |
Wojtek wpływa za Gosią do Ta Mahal |
Pierwszym
odwiedzonym przez nas cenotem był Dos Ojos, po hiszpańsku Dwoje Oczu. Jak
łatwo się domyślić nazwa wiąże się z tym, że cenot ma dwa wejścia – oczka,
które wyglądają może dość niepozornie z zewnątrz, ale to tylko wierzchołek
góry lodowej, bo zanurzając się po prostu przenosi się w inny wymiar.
Nurkowaliśmy
na zmianę, bo druga osoba zostawała z Zuzią. Podczas omawiania nurkowania
miałam strach przyznaję. Jakby nie było wchodzisz do dziury w ziemi wypełnionej
wodą i wpływasz w jaskinię, w której nie morzesz wynurzyć się w dowolnym
momencie, jak w morzu, bo masz nad sobą skały, w większości jaskini jest
ciemno, więc używasz latarki, wokół skały, nie ma kolorowych rybek i
powiewających korali, tylko skały i ich cienie. Trochę to przerażające jak się
o tym słuchaJ
Chyba najbardziej bałam się sytuacji awaryjnej, w której nie będę mogła po
prostu się wynurzyć, no i tego, że się zgubię. A wierzcie mi, jest to najmniej
przyjemne miejsce do zgubienia się jakie widziałamJ Ale... zarazem jedno
z najpiękniejszych i najbardziej niezwykłych. Najbardziej zjawiskowe są
widziane od dołu wejścia do cenotów przez które prześwituje światło,
spoglądając na to z mroku robi to niesamowite wrażenie. W niektórych cenotach można zaobserwować
mieszanie się wody słodkiej ze słoną, a miejsce granicy między nimi to
haloklina. Obraz nagle staje się rozmyty i wygląda to jak przejście do innego
wymiaru. Często taki efekt właśnie widzimy w filmach science-fiction ,gdy ktoś
przenosi się w czasie. No magiczne co to mówićJ
Mieliśmy
nurkować w cenotach raz, ale tak nam się spodobało, że Wojtek dał 3 nury, a ja 2.
Cenoty w których byliśmy: Dos Ojos, Dream Gate i Ta Mahal. Każdy jest
inny, więc polecamy zanurkowac gdzie się da i ile się da, może być to jedyna
taka mozliwość w życiu. Ważne jest żeby wybrać odpowiedniego przewodnika, bo
nurowanie w cenotach to nie żarty, może stać się niebezpieczne jeśli ktoś nas źle poprowadzi np. nie poruszając się wzdłuż poręczówek. My polecamy
Gosię z Tulum
www.tulumscuba.com
Z Gosią w Dos Ojos. Miło zanurkować na obczyźnie z Wrocławianką |
Jako,
że nie samym nurkowaniem człowiek żyje wybraliśmy się z Tulum do Coba - miasta Majów. Stwierdziliśmy, że odpuszczamy Chichen Itza, które jest najbardziej
popularną destynacją turystów. Nie lubimy tłumów, ani nie jesteśmy specjalnie
fanami ruin, więc nie chcieliśmy poświęcać całego dnia na taką wycieczkę. Ruiny
w Coba znajdują się w dżungli, więc przyjemnie się je ogląda, chodząc w cieniu.
Żeby się nie nałazić można tam wypożyczyć rower lub przejechać się rikszą, bo
poszczególne budowle są od siebie oddalone i razem trasa ma jakieś 6 km. My
wybraliśmy się w 1 stronę rikszą, a resztę trasy zrobiliśmy na piechotę. Zuzia
dała radę! W Coba największą atrakcją jest budowla świątyni, która to jest
najwyższą pyramidą na Jukatanie i mierzy 42 m. Wchodząc na nią objawił się mój
lęk wysokości i ostatecznie nie weszłam na sam szczyt, tylko do 4/5J Wojtek dzielnie zdobył
wierzchołek, widok na dżunglę z góry robi wrażenie.
Coba - 42 metrowa budowla, a tu wygląda na całkiem małą:) |
Jaszczurki to chyba jedno z najczęściej występujących zwierząt w Meksyku, tę spotkaliśmy w Coba. |
Kolejnego
dnia wybraliśmy sie na plażę w Akumal, oddaloną o jakieś pół godziny busikiem
od Tulum. Można tam posnorklować z żółwiami, które codziennie skubią tam
swoją ulubioną morską trawkę. Bez problemu udało się je znaleźć. Plaża w Akumal
jest bardzo ładna, niestety dość dużo tam ludzi i hoteli z prywatną plażą.
Zuzi bardzo sie podobało, bo woda jest tam spokojna i długo jest płytko. Nasza
rusałka więc prawie nie wychodziła z wody. Byliśmy w Akumal 2 razy,
ostatni raz w dzień wyjazdu, żeby pożegnać ocean i złapać ostatnie promyki
słońca. Wieczorem mieliśmy lot.
Na plaży w Akumal |
Nie
pisałam jeszcze o meksykańskim jedzeniu, które zdecydowanie zasługuje na parę
słów. Lubimy z Wojtkiem jedzenie, które samemu się składa, doprawia i
można je jeść rękami, a meksykańskie takie właśnie jest, do tego Meksykanie
lubią ostre smaki tak jak my. Jednak w odróżnieniu od kuchni azjatyckiej
potrawy tu doprawia się samemu sosikami, które dodają do każdej potrawy.
Z reguły podają dwa sosy zielony i czerwony. I w błędzie jest ten co
myśli, że zielony jest mniej ostry. Ja tak pomyślałam w pierwszy dzień i
obficie posmarowałam nim sobie tortille, po czym nieuważnie wzięłam dużego
gryza. Wypaliło mi jamę ustną na tyle, że nie poczułam już zbyt wiele innych
smaków podczas tego posiłkuJ
Ale już wiedziałam zielony może być ostryJ
Supa de lima |
Enchilada con queso (czyli z serem) |
Meksykanie
do wszystkiego jedzą czarną fasolę, mają też zupę fasolową, która jest łagodna
i bardzo smaczna. Ja zajadałam się supa de lima, czyli zupą z limonki.
Pożywna i pycha. Kolejnym cudownym smakiem było guacamole, zamawialiśmy je w
naszej ulubionej wieczornej knajpce w Tulum i dawali nam taką michę, że w
dwójkę sie najadaliśmy. Cudowny smak świeżego avocado, które rośnie gdzieś
blisko. Oczywiście zajadaliśmy się naszym ukochanym owocem – mango. Zuzia też je
bardzo polubiła. Ten smak także jest inny niż smak mango, które kupujemy w
Polsce.
Popularne
i dostępne na każdym rogu są malutkie naleśniki z nadzieniem mięsnym i
cebulką – tacos. Można je potraktować jako przekąskę (Meksykanie uwielbiają
przekąski) lub zjeść 3-4 sztuki i się najeść. Jedliśmy także burito, enchiladę i kilka
innych potraw, których nazw nie pamiętam, wszystko nam smakowało. Zuzia
uwielbiała tortille, które podawali nam do każdego posiłku. Zjadła ich chyba
z 2 kg podczas wyjazduJ
Smakowała jej też zupa z limonki, z fasoli i burito.
Przy budce z tacos zaledwie kilka kroków od naszego domku |
Jeśli
chodzi o Meksykanów, to nie za bardzo nawiązaliśmy z nimi kontakt. Nie są
tak gościnni jak Kubańczycy, ani tak uśmiechnięci jak Tajowie. Faceci mają
twarze zakapiorów, każdy wygląda na tyle groźnie, że w ciemnym zaułku nie chciałabym takiego spotkać. Nie mieliśmy
jednak żadnej sytuacji, w której zagrożone byłoby nasze bezpieczeństwo.
Wszędzie jest dość dużo policji, która patroluje ulice, a nawet plaże. Wszyscy
u których się zatrzymywaliśmy powtarzali, że jest tu dość bezpiecznie, ale
często mieli w oknach kraty, a ich domy otaczały wysokie mury. To dawało nam
trochę do myślenia. Meksykanie wydają się przyzwyczajeni do turystów, widać, że
nie specjalnie im na nich zależy, raczej chcą wyciągnać z nich jak
najwięcej kasy i tyle. Podczas zakupu pamiątek ceny oferowane na początku są
dość wysokie, trzeba się więc mocno targować, czasem cena jest tak wygórowana,
że jest to wręcz obraźliwe – zwłaszcza w Tulum. Nie ma się jednak co dziwić,
biorąc pod uwagę ilość 5- gwiazdkowych hoteli i ogromu turystów z USA. Tak
widocznie Meksykanów przyzwyczaili.
Jeszcze czuć było święta, tu Zuzia z choinką w Tulum |
Meksykanie łagodnie mówiąc nie dbają zbyt o porządek, takie obejścia niestety widzi się zbyt często... |
Podsumowując
w Meksyku najbardziej urzekły nas cenoty i dobre jedzenie. Podobały się nam też
piękne plaże i ciepła, czysta woda. Zaskoczyła nas zmienna pogoda, ale to ponoć
anomalia. Chętnie wrócimy do Meksyku w polecane nam przez Gosię niezwykłe
miejsca do nurkowania. Podobno warto wybrać się na California Baja, gdzie
oprócz pięknych plaż są wieloryby, żarłacze białe i rekiny młoty. Wieloryby
można zobaczyć ponoć nawet z brzegu. Meksyk polecamy z całą pewnością
nurkom, jest to też dobra destynacja dla rodzin z dziećmi i wszystkich
miłośników historii majów. Gdzie dalej? Nie wiemy, ale z pewnością mrozy
gdzieś zazimują:)
Polecam też nasz 5-minutowy filmik z Meksyku produkcji Wojtka:)
https://vimeo.com/153071094
Polecam też nasz 5-minutowy filmik z Meksyku produkcji Wojtka:)
https://vimeo.com/153071094
bardzo dobre story:)
OdpowiedzUsuń