30 marca 2011 18:35
Jesteśmy w podroży już 49 godzin:) za 30
minut mamy ostatni lot do Cebu juz na Filipinach:) Hong Kong mi się za bardzo
nie podobał, taka betonowa dżungla wieżowiec na wieżowcu. Jedliśmy 2 lokalne
potrawy i obie nietrafione. Jednak jedzenie w Tajlandii bije na głowę:)!!!
Przynajmniej teraz zrobiłem sobie takie przekonanie. Nasz błąd to być może
chodzenie po mieście z dużym plecakiem w skwarze. To co nam umilało czas to
zimne piwko.
1
kwietnia 2011 08:33
Dziś jest juz 2 dzień, kiedy jesteśmy na
miejscu na wyspie Bantayan. Jest to wysepka jakieś 1,5 h promem z miasta Cebu
największego po Manili miasta Filipin. Podróż tutaj trwała 3 dni wiec nie było
lekko:) Wczoraj zrobiliśmy sobie małą aklimatyzacje jedząc lokalną kuchnie i
pijąc lokalne piwko i rum. Najlepszym jedzonkiem okazały sie szaszłyki z ulicy
za 50 groszy i rum w knajpce przy sklepie spożywczym. 1 butelka rumu Tanguay
duża butelka za 5 zł.:)!! Dziś rano pobudka i dzień zacząłem od popływania w
oceanie i joggingu po lokalnych wioskach. Porównując to miejsce do innych w
Azji, gdzie do tej pory byłem, to jest tutaj dużo bardziej egzotycznie. Jest trochę
tak jak jechaliśmy z Ewcią na rowerach po kilku wioskach przez Wietnam. To co na
pierwszy rzut oka wyróżnia dla mnie to miejsce to dużo więcej dzieci. Przeciętna
rodzina to ponoć około 7 osób i dzieciaki są tu wszędzie. Turystów raczej jest malo
i nie często widzi sie białe twarze. Raczej są to jacyś w zaawansowanym wieku
faceci, którzy z rożnych przyczyn sie tutaj osiedlili. Naszymi lokalnymi
przewodnikami są 2 Polacy, którzy przyjechali tutaj juz ponad rok temu i żyją
lokalnym życiem z miejscowa ludnością. Możecie sobie poczytać ich bloga www.breakdacycle.com
i tam będzie trochę klimatu tego miejsca. Gorąco polecam!! Dziś wypożyczyliśmy
motory i jeździmy po wyspie. Kupiliśmy na targu rybnym kilka miejscowych przysmaków
- 3 kilową kałamarnice i olbrzymiego miecznika. Wieczorem Filipińczyk zrobi nam
z tego prawdziwa ucztę. Z ciekawostek dnia dzisiejszego jedliśmy świeże kokosy.
Ale nie tak jak w Tajlandii kupowane przy drodze etc., ale prosto z drzewa.
Filipińczyk wszedł na 20 metrowa palmę i zerwał:) Planujemy na tej wyspie
zostać jeszcze do niedzieli i potem popłynąć na wyspę Donsol gdzie najczęściej
na świecie można spotkać ponoć rekiny wielorybie (największe rekiny dochodzą do
20 m długości:)
2
kwietnia 2011 09:04
Nie ma się co obawiać o moje pływanie.
Staram się pływać z samego rana jak nie
ma jeszcze sporego słońca w lagunie gdzie woda była do pasa. Pierwsze dni
powitały nas na Filipinach małym deszczem i chmurami. Dziś jednak wyszło słońce
i byliśmy na wycieczce na sąsiedniej wyspie. Zabrał nas tam sąsiad Grocha
Hubert (Filipińczyk). Niesamowicie pozytywnie zakręcony gość. Co chwile
pokazywał jakieś miejsca, które warto
sfotografować no i na każdym samemu pozował. No nikt z nas na zdjęciu poza nim
nie był:) Dziś są urodziny jednego z tutejszych polaków (Szczura), więc robimy imprezkę
wieczorem. Dodatkowo Wojtek, inny polak, wyjeżdża na 6-miesięczny rejs jako, że
jest marynarzem i też robi swoje pożegnanie. Mysza dziś zaczął sie zastanawiać
czy na stale się nie przeprowadzić na Filipiny:)
4
kwietnia 2011 03:55
Minęło kilka kolejnych dni naszego
pobytu na Filipinach. Nadszedł, zatem czas żeby kilka wrażeń na gorąco opisać i
z wami sie nimi podzielić. Jest kolo 9 rano lokalnego czasu. Wstałem około 6.30
i zacząłem dzień od popływania w morzu nad rafką koralową. Potem jak na triatlonistę
przystało zmiana dyscypliny i bieganie. Niestety roweru tutaj nie mam więc ćwiczę
tylko duatlon:) Co jest tu bardzo nietypowe dla mnie mój organizm całkowicie
inaczej funkcjonuje. Obudziłem sie bez budzika o tej porze, ale to nie jest
niezwykłe. Niezwykłe jest to, ze poszedłem spać o 3 w nocy. No i tak codziennie
mam, tutaj potrzebuje 3, 4 godziny snu i organizm sam mi sie budzi. Ale wracając do poranka. Bieganie tutaj to całkiem
inne doświadczenie niż w Polsce. Jest to niesamowita rzecz. Wszędzie palemki I słoneczko.
Przy ulicy obserwować można życie codzienne Filipińczyków. Przykładowo biegnę
sobie i wyprzedza mnie trycykl z gościem wiozącym 3 świnie (na rowerze:) Folklor
pierwsza klasa i nie wiadomo, co sie spotka za następne 30 metrów. Następna rzecz,
która moim zdaniem jest genialna. Ludzie sami się uśmiechają i pozdrawiają. Jest
tutaj tyle uśmiechu na twarzach tych ludzi, ze nigdzie jeszcze na świecie tego
nie widziałem. Ciekawe czy to kwestia tej wyspy czy tez całych Filipin…
Zobaczymy:) Oczywiście wszędzie pełno dzieciaków. Przeciętna filipińska rodzina
tutaj to około 6/7 dzieci. Co ciekawe jeszcze pokolenie wcześniej przeciętna
rodzina dochodziła nawet do 12 dzieci. Z tego, co rozmawialiśmy z ludźmi w małej
wiosce wynika to z tego ze jest mniej jedzenia i dlatego ciężej jest juz utrzymać
14 osobowa rodzinę:) No a wszyscy wcinają tutaj przede wszystkim ryż, na
śniadanie, obiad, kolacje, przekąskę do wszystkiego!! A czym zajmują się ludzie
i jak pracują?? Np. hodują świnie. Jedna świnia wyhodowana to około 2000 peso
na sprzedaż. Inny sposób na lokalny biznes to koraliki z muszelek malutkich. Ludzie
w wioskach nawlekają muszelki na żyłki i sprzedają to dalej pośrednikom
zarabiając kilkadziesiąt peso. Jak zarobią to są wtedy np. w stanie wysłać
dzieci do szkoły tzn., zapłacić np. za autobus. I tak jak rozmawiałem np. dzieci
idą na 2 tygodnie do szkoły, potem trzeba cos zarobić i np. przez tydzień nie chodzą,
bo rodziców nie stać na przewiezienie ich tam… Ostatnie 2 dni doświadczyliśmy mnóstwa
wrażeń. Opisze kilka, bo pewnie ciężko będzie mi w mailu po kolei je zebrać i zapamiętać.
Na pewno jak się spotkamy to będziemy mieli mnóstwo opowieści. Zacznijmy od
kulinarnych przysmaków filipińskich:) Myślę, że najodważniejszy z nas tutaj
jest Paweł. Próbuję wszystko jak leci:) Zaczeliśmy tutaj od próbowania np.
grzebyków kogutów, ośmiornic, różnych owoców morza, które dziwnie wyglądały,
wodorostów, szyj kur, macicy kur – generalnie jedzą wszystkie części kur etc.
Wczoraj kupiliśmy 3 kilowego ślimaka i filipinka Kuku (sąsiadka Grocha)
przygotowała nam go z lokalnymi przyprawami, rewelacja !!! Wieczorem natomiast
kulinarne wyzwanie dnia jak nie całego wyjazdu!!. Siedzimy sobie przy piwku
wieczorem i Filipińczycy nas szturchają i krzyczą balut, balut try. Balut to lokalny delikates – embrion kaczki w
jajku mający między 15-20 dni. Obiera sie normalnie jak jajko na twardo tylko w
środku możecie sobie wyobrazić, co można znaleźć. Spróbowaliśmy to w trójkę,
Dawid nie miał odwagi (przynajmniej teraz, pewnie jeszcze spróbuje:). Ja zjadłem
kilka gryzów i miałem takie odruchy wymiotne ze stwierdziłem, że odpuszczam. Smak
jajka z elementem mięska. Taktyka Pawła była inna, nie po kawałku jak ja tylko całego
na raz. To tez nie była dobra taktyka, bo Paweł zwrócił go po kilku sekundach. Mistrzem
był natomiast Mysza. Zjadł całego i powiedział, że był super i bardzo mu smakował…:)
A Filipińczycy zajadali sie tym niesamowicie, ale też czasem zwracają jak mi
powiedzieli. Kilka innych ciekawych rzeczy z kategorii “wycieczki”. Byliśmy np.
na małej wysepce gdzie poszliśmy zwiedzać jaskinię z nietoperzami. Kilka
ciekawostek z wyprawy: - Nasz kapitan na łódce jak poszliśmy na 3 godziny wypił
3 butelki rumu i już mniej nadawał się na pływanie z nami. Na szczęście już nie
było fal i nie było ryzyka, że się łódka przewróci - Naszym przewodnikiem był
sąsiad Grocha (Polaka z wyspy), który opowiadał nam ciekawe historie, cześć z
nich pewnie jakąś prawdę miała, ale część była wyolbrzymiona:) Np. na wyprawę wzięliśmy
dużo czosnku i rozgniatając go rzucał przed siebie żeby zapach odstraszał węże
jak szliśmy miejscami przez dżunglę. Na koniec trekkingu będąc w jaskini
powiedział nam, że tam mieszka wąż, który ma 15 metrów i w tamtym roku zjadł
jednego rybaka…!!:) jazda na całego z tą historia:) - W jaskiniach ponoć i w
tej i w innych są skarby zakopane przez Japończyków po 2 wojnie światowej. - Zostaliśmy
w jaskini zaatakowani przez nietoperze – jak? Nagle setki zaczęły wylatywać w
naszym kierunku i w jednym momencie sikać i robić kupę. Jak deszcz na nas spadło?!
Nie można było uciec:) Na koniec napiszę jeszcze 2 historie z wczorajszego dnia.
Byliśmy rano i po południu u jednego z miejscowych szamanów. Najpierw z nim rozmawialiśmy
o życiu, o tym, co robi, jak zostać szamanem jak to wygląda, że szamani są
katolikami i jednocześnie robią, co robią. Filipińczycy niektórzy wierzą w
szamanizm, ale tez sporo młodych, z którymi rozmawialiśmy nie wierzy. Natomiast
elementy związane z rytuałami mniejszymi lub większymi szamańskimi prawie
wszyscy tu robią. Na koniec tez nam zrobił jakiś jeden żeby nam pomyślność się trzymała.
Palił kryształki i mówił jakieś swoje magiczne słowa. Zdania o tym doświadczeniu
między nami podzielone, na ile w to wierzymy i na ile nie, natomiast doświadczenie
zdecydowanie warte odbycia:)!! Najciekawszy dla mnie był argument szamana
dlaczego istnieje piekło: „Otóż kiedyś wykopał głęboki dół, wsadził tam rękę i
ktoś go pociągnął w dół…” W niedzielne popołudnie byliśmy tez na walkach kogutów.
To była masakra. Koguty mają poprzyczepiane żyletki do nóg i każda walka kończyła
się śmiercią któregoś z nich. Raz wręcz pociachały się 2 na raz i zginęły. Co
wtedy sie stało..? Remis i wszyscy ci co robili zakłady nie wygrali ani nie przegrali.
Byliśmy tam z Kuku i dzięki temu mogliśmy tez uczestniczyć w zakładach. Całe
show nie do opisania w mailu. Mamy nagrane na kamerkę to wam pokażemy po
powrocie. Na sam koniec tylko kilka słów o Myszy, on tutaj ma chyba największą jazdę…
Szczegółów nie będę pisał, bo to bez sensu. W pierwszy dzień nie wrócił na noc
i spał na plaży. W drugi dzień stwierdził ze cały dzień zastanawia się czy też
nie osiedlić sie na stałe na Filipinach. W trzeci po wizycie u szamana też
nieźle nawyrabiał, a to, co zrobił wczoraj to ogóle nie spodziewałbym się sie
nigdy…
Niestety trzeba opuścić wyspę Bantajan.
Wspaniałe przyjęcie nas i super spędzony czas. No ale czas ruszać w drogę.
6
kwietnia 2011 06:51
Kolejne dni na Filipinach i kolejne wrażenia.
Szkoda tylko, ze jesteśmy już tylko w 3ke. Tym razem zacznę od końca, czyli od
dnia dzisiejszego. Pobudka 5 rano i jedziemy do centrum nurkowego obok Donsol,
z którego można wynająć łódź i wypłynąć na ocean w poszukiwaniu rekinów
wielorybich. Przyjechaliśmy o godzinę za wcześnie i wszystko było zamknięte
jeszcze. Po godzinie wypełniliśmy formularze rejestracyjne dobraliśmy jeszcze
holendra i australijczyka do naszej lodzi. (3500 peso za łódź, lepiej było rozłożyć
koszt na 5 osób). Krótki briefing i wypływamy. Na łodzi dodatkowo 5 miejscowych
na każdym rogu łodzi wypatruje naszych gigantów. Dosłownie po 10 minutach krzyczą,
że jest " you are lucky guyes:)". Szybko zakładamy płetwy i maski i wskakujemy
do wody za przewodnikiem, który ma płynąć pierwszy. Akcja niesamowita, na sygnał
jump wskakujemy i jeden przez drugiego, kto pierwszy dopłynie. Widoczność wody
3 metry, wziąłem jeszcze aparat w rękę jak dopłynęliśmy to juz go nie było, bo
sie zanurzył... Ale adrenaliny było tyle, że nie pamiętam już, kiedy miałem
taki poziom podekscytowania. Wracamy na łódź i za 10 minut widzimy następnego. Znów
akcja do wody i zobaczyłem tylko końcówkę płetwy. Po tym skoku myśleliśmy, ze
to generalnie jesteśmy fuksiarze, ze tyle udało nam sie zobaczyć. Następne 2
rekiny to wojna w wodzie, kto pierwszy dopłynie. Na powierzchni byliśmy
kolegami, w wodzie jest wojna bez skrupułów!!!:) Ale juz dopływamy do całego
rekina, widok, brak słów!!!! Life time experience!!!!! Płyniesz a pod Toba ciężarówka:)!!!
Majestat tej ryby jest niesamowity. Jest olbrzymia a przy tym delikatna. Można dotknąć
jej płetwy. Jeszcze udało nam sie myślę z 3 spotkać. Tym razem juz wiedzieliśmy,
że zachowanie 5 topielców machających rękoma to słaba strategia. Pływamy z następnymi
po 5-10 minut zanim sie zanurzą. Każdy z nas napił się sie chyba z pół litra
wody z solą z ekscytacji i krzyczenia pod woda...:) Niesamowite, spełniłem swoje
marzenie pływając z tymi rekinami i to tyloma jednego dnia!!! Po 3 godzinach
wracamy na ląd. (Znalazłem sobie Ewcia juz następne marzenie, popływać w RPA z żarłaczami
białymi w klatce:) Może za rok? No a teraz cofając sie kilka dni wcześniej. Do
Donsol podroż trwała ponad 26 godzin. Komunikacja tutaj nie jest dobra aż tak
jak w Tajlandii, gdzie wszystko można sprawdzić wcześniej zabukować i jest punktualne.
Na jeden prom prawie sie spóźniliśmy po 5 godzinach czekania, bo miał wypływać
o 12 w nocy a wypłynął o 11.30. My wtedy bawiliśmy sie na karaoke i idąc za
potrzebą usłyszałem alarm o wypłynięciu. Znów sytuacja komiczna 3 białych z plecakami
w sprincie 500 metrów:) Co do karaoke to jest tutaj największa rozrywka
lokalnych mieszkańców:)!!! A jak już my biali śpiewamy to się tak cieszą:) Na bantajanie
Mysza 2 razy walnął Roxenne. Jedna filipinka podsumowała jego śpiew "like
two cats fucking". Tam tez zdążyłem z Myszą 2 razy zatańczyć nasz polski
special dance break dance rybka i freeze:) Po nich owacja była za każdym razem
na stojąco!!!:) Generalnie podróżowanie z miejsca na miejsce póki, co jest
mocno męczące i nie spaliśmy w podroży prawie w ogóle. Na promie jednym, co płynął
6 godzin próbowaliśmy 1 osoba trzyma wartę i wtedy pozostali starają się spać.
Problem, że nie było dużo miejsca i było tak na jakichś plastikowych
siedzeniach niewygodnie, że nie był to dobry sen. Dookoła sami Filipińczycy i
nie chcieliśmy zasypiać jeszcze sami. Dodatkowo o 4 rano zaczęły piać koguty.
Nagle okazało sie ze z nami płynie z 20 kogutów, które ujadały do 6 nad ranem. Następnie
przesiadka potem czekanie 4 godziny na następna łódź. Wypiliśmy parę piwek i zapomnieliśmy
odwiedzić 1 miejsca przed wypływem. A tam brak toalet i takie fale ze nie można
wyjść na rufę za potrzebą. To było straszne!!! Odliczanie każdej minuty do przypłynięcia....:)
Następnie trycykl i po jakiejś godzinie podjechał jeepney (stary przerabiany na
ciężarówkę amerykański jeep, odpimpowany jak w MTV:) My na dach i najfajniejsza
cześć podroży. Piękne krajobrazy i świeże powietrze. Po całej drodze mała
refleksja. Dlaczego mnie takie podróżowanie fascynuje? Bo oprócz wrażeń, jakich
nigdzie indziej się nie doświadczy (przykład nurkowania z rekinami wielorybimi)
to często się tak człowiek umęczy, że marzy o zaspokojeniu podstawowych
potrzeb. Spanie, jedzenie, prysznic i człowiek jest prawdziwie szczęśliwy. Nie
potrzeba mu tysiąca gadżetów żeby poczuć się dobrze i podbudować sobie ego. Po
dotarciu do Donsol zadowolenie z zimnego prysznica w obskurnej toalecie jest
tak wielkie i położenie sie w małym pokoju z 1 łóżkiem, ale za to prosto i wiatrak:)!!!
Wzięliśmy sobie w ramach oszczędności pokój 2 osobowy i Dawid spał w śpiworach
na podłodze. Będziemy tu 3 dni wiec każdy spędzi noc na podłodze. Dziś będziemy
losować czy ja czy Paweł. No to chyba na tyle na dzisiaj w trzeciej odsłonie żaru
tropików:) Jutro nurkowanie w Manta Bowl i pojutrze jedziemy do Lagaspi gdzie jest
podobno najbardziej idealny, co do kształtu wulkan na ziemi, jest nadal
aktywny. Kilka lat temu ponoć 1000 osób zginęło w erupcji, a ostatnia mała
erupcja miała miejsce w styczniu tego roku. Jak będzie jakieś ryzyko oczywiście
nie zostaniemy dopuszczeni w pobliże.
6
kwietnia 2011 06:56
Z myszą to żarty ze niby zostaje na filipinach
i nie wraca do domu, bo tak mu sie spodobało , wyśle ci maila od niego:)
6
kwietnia 2011 06:57
Czołem,
Słyszałem, że juz Wojtas pisał wam trochę o mnie tutaj, wiec może ja
teraz wyjaśnię, o co chodzi. Ostatnie 1, 5 roku w Polsce było dla mnie niezbyt wesołym
okresem - chujowa praca, monotonia, życie od weekendu
Pozdrowki I trzymajcie się.
Mysza
PS. W załączniku nasze zdjęcie. Będziecie mieli zajebista miejscówkę
żeby przyjeżdżać na wakacje;)
9
kwietnia 2011 06:00
Mijają następne dni na Filipinach. Właśnie
wylądowaliśmy na wyspie Mindoro. Plan był taki żeby pójść przez dżungle do
jednego z 8 rdzennych plemion i chyba ostatnich odciętych od cywilizacji na Filipinach.
Pierwszy punkt po przypłynięciu na wyspę, jaki odwiedziliśmy to heritage house,
gdzie szukaliśmy osób, które mogłyby udzielić nam jakiś pomocnych informacji.
Niestety pierwsze wieści nie są dobre. Nie jest tak łatwo nikomu z zewnątrz zostać
zaproszonym do plemienia. Należy napisać list, który zostanie przetłumaczony na
lokalny dialekt i przedstawiony na radzie plemienia. To może trwać kilka
tygodni, a my nie mamy tyle czasu.... Szukamy innych opcji, w 1 z plemion
mieszka teraz holenderski antropolog i dostaliśmy kontakt do jego córki,
zobaczymy czy uda się cos zrobić. Inna opcja to pojechanie na południe wyspy
gdzie w niedziele na miejscowy targ podobno czasem schodzą ze swoimi wyrobami niektórzy
przedstawiciele plemion. Dostaliśmy informacje żebyśmy jadąc tam pojechali do
księdza miejscowego i może nam pomoc. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Jeżeli nam sie
uda to przez kilka dni nie będzie pewnie z nami kontaktu. No, ale kilka innych wątków,
podróżowanie. Hmm... Już coraz mniej ekscytuje się przemieszczaniem z miejsca
na miejsce. Dotarcie tutaj znów zajęło nam prawie 24 godziny z 1 dłuższym
przystankiem. Wczoraj zrobiłem statystyki: na nieco ponad 10 nocy, jakie tu spędziliśmy
5 było z noclegiem urywanym na siedząco. Wczoraj mistrzem świata była 10 godzinna
podroż nieklimatyzowanym autobusem w 6 osób siedzących na tylnym siedzeniu
dodatkowo z opcją podgrzewanych siedzeń, bo jechaliśmy na silniku... Do tego od
3 dni jestem przeziębiony więc mam ochotę na kilka dni odpoczynku... Niestety
nie wszystkie eskapady nam sie udają. Nurkowaliśmy na manta bowl, miejsce gdzie
na Filipinach najczęściej można spotkać manty. Niestety warunki były paskudne i
nie zobaczyliśmy ani jednej. Nurkowanie było na otwartym oceanie przy bardzo dużych
falach i niesamowicie silnym prądzie. Schodziliśmy na dno po linie, gdzie ciągnęło
tak mocno, że jak ktoś puściłby się liny to w 10 sekund nurkowanie nieudane, bo
poza miejscówką byśmy juz byli 100 metrów dalej. No, ale nurkowanie w takich
warunkach było samo w sobie przygoda:)!!! W przerwie między nurkowaniami popłynęliśmy
na lunch do niesamowitego ośrodka. Rafka idealne miejsce na waszą podroż poślubną,
poważnie:) http://www.ticao-island-resort.com/ Ale szansa na zobaczenie mant
może jeszcze będzie. Końcówkę podroży zamierzamy spędzić w okolicach Cebu, bardzo
niedaleko stamtąd jest wyspa Malapascua, przed wylotem oglądałem godzinny
program na national geography o tej wyspie. Jest to jedyne miejsce na świecie
gdzie jest duże prawdopodobieństwo zanurkowania z trasher shark, manty też tam
są. Ewcia pamiętasz? Oglądaliśmy ten program razem. Wczoraj byliśmy też na
wulkanie w okolicach Legaspi. Po 4 godzinach kombinowania i podejmowania
decyzji i podjazdów i podchodów w słońcu wybraliśmy opcje białego turysty. Wzięliśmy
taksówkę i podjechaliśmy na 800 m najwyżej jak mógł dojechać samochód:) No cóż
nie zawsze najlepsze rozwiązanie to najtrudniejsze:)
12
kwietnia 2011 10:17
Czas na filipinach płynie i każdy dzień,
przynosi nowe doświadczenia. Jak juz pisałem od kilku dni jesteśmy na wyspie
Mindoro. Cel przyjazdu - odwiedzenie plemion pierwotnych Mangyan. Wracając
kilka dni wstecz - pierwsze próby zorganizowania trekkingu w góry bez
powodzenia... Trzeba mieć pozwolenie z plemienia zapłacić jakieś wejsciowe, przewodników
generalnie mówili ze w takim czasie jak chcemy to sie nie da....:( No ale polak
sie nie poddaje. Pojechaliśmy do miasteczka Rohas. Mieliśmy nadzieje ze w
niedziele na miejscowy targ zejdą może jacyś Mangyanie i jak z nimi przez jakiegoś
tłumacza porozumiemy to może załatwimy sobie odwiedziny na własna rękę. Jak juz
dojechaliśmy do Rohas napisała nam smsa siostra antropologa, który mieszka z
jednym z plemion. Udało sie jej z nim skontaktować i możemy przyjeżdżać:) Zatem
organizujemy transport do ostatniej wioski zamieszkałej przez lowlanders (tak
ich nazywają Mangyanie). Na miejscu jak jemy ostatni posiłek filipinczyk pyta
sie nas czy jesteśmy misjonarzami:)? No to będzie nieźle - generalnie wszyscy sie
na nas patrzą:) wszyscy tez znają papa Astma, do którego jedziemy. Aha
zapomniałem napisać o naszych przygotowaniach do podróży... Plan kupić living
chicken. W tym celu pojechaliśmy na miejscowy targ, no niestety polacy nie
pomyśleli i przyjechali o 10 jak juz wszystkie żywe kury sprzedane. Zamiast
tego kupiliśmy 80 chlebów, puszki sardynek, zupki, cukierki i jedzenie dla nas
na min 2 dni no i dużo wody!!! Do miasteczka, w którym mieszka papa Astma udało
nam sie dojechać na motorach. Droga była na prawdę hardcorowa i szacunek dla
naszych kierowców. Na miejscu przywitał nas starszy mężczyzna mówiący dobrze po
angielsku, ale cały czas się powtarzający. Okazało się, że ma juz 82 lata i od
50 lat tu mieszka. Wcześniej misjonarz. Potem przez to, że ożenił sie z
mangyanka musiał zrzec się z kapłaństwa. Człowiek legenda moim zdaniem jeżeli
chodzi o te strony. Jako pierwsza osoba odkrył dowód, że pismo filipińskie istniało
w roku 800-tnym jeszcze przed przybiciem hiszpanów na Filipiny. Wybudował tez
pierwsza szkole dla mangyan people oraz wykładał na wielu uniwersytetach w Azji.
Swoje całe życie poświęcił żeby zbliżyć Filipińczyków z wybrzeża i Mangyanów
tak żeby jedni szanowali i akceptowali drugich. Jak pokazywał nam swoje zapiski
i książki i opowiadał o wszystkim co robił miałem wrażenie, że to taki emerytowany
indiana jones:) Wieczorem zaprosił nas na kolacje, która zjedliśmy razem z jego
tutejsza rodzina. Noc w dość hardcorowych warunkach - w jednym z domków w śpiworach
na podłodze. Mysza, który się obudził w nocy mówił, że karaluchy miały wielkość
jakiej jeszcze w życiu nie widział) Wstaliśmy o 5 rano i z 2 przewodnikami ruszyliśmy
w dżunglę w góry. Widoki zapierały dech w piersiach....!!!! Trekking zrobiliśmy
sobie około 6 godzin. Od wioski do wioski. Komunikacja miedzy wioskami bardzo
ciężka, takie podejścia pionowe, że na nic zdały sie moje treningi triathlonowe.
Próbując utrzymać tempo przewodnika miałem po każdym podejściu tętno chyba
ponad 200. Dwa doświadczenia jakie zapadły mi najbardziej w pamięć.
1) jak wchodziliśmy do nowej wioski po
chwili były koło nas 10ki dzieci. Jak je kręciłem kamerą to potem mało się nie
przewracałem jak wszystkie chciały siebie oglądać w kamerze lub obiektywie:)
2) w wielu wioskach widzieliśmy boiska
do koszykówki zrobione maksymalnie prymitywnie, ale to było niesamowite widzieć
2 dni od cywilizacji w środku dżungli obręcz do kosza:)
W skali Pawła Wilczynskiego wioski,
które odwiedziliśmy były 6/10:) 10 to jest, wszyscy chodzą nago i gotują ludzi
w kotłach:) Myślę, że jak byśmy zapuścili się jeszcze 2 dni w głąb dżungli to
byśmy doszli do poziomu 8. No ale na pierwszy raz to i tak było dla mnie bardzo
dużo no i nie byliśmy przygotowani na dłuższą drogę. No ale kolesie w stringach
ganiali i nie robili tego dla turystów bo turystów tam specjalnie nie ma ewentualnie
misjonarze:) Powrót do miasteczka wypadowego trwał długo, w calapan skąd mieliśmy
następnego dnia wyruszać dalej byliśmy kolo 22. Piwko na zaśnięcie i idziemy
spać. Nocleg dla 4 osób tym razem 600 peso tj. 42 złote. Rano podróż jeepnejem
do Sabang - miejscowość nurkowa, z której właśnie piszę. Niestety moje zanurzenie
w oceanie skończyło się niepowodzeniem, nie byłem w stanie przedmuchać uszu i
sie zanurzyć:( być może dlatego, ze od juz chyba tygodnia jak na jednym promie
mnie przewiało mam cały czas duży katar i kaszel. Nie będę ryzykował i nie będę
próbował nurkować jeszcze raz. Chce się podleczyć i zapolować na trasher sharks
na malapascua:) Miejscowość Sanbang jest pierwszą powiedziałbym turystyczną
miejscowością. Do tej pory widzieliśmy w większości biedę filipinską (90 ze 120
milionów filipinczyków żyje poniżej progu ubóstwa...) a teraz wjechaliśmy do
miejscowości gdzie jest dużo białych ludzi i znacznie wyższe ceny. Przykład:
poranny posiłek 18 peso (tj jakieś 1,30 zl) lunch w Sanbang 80 peso (5,8 zł). Jako,
że nie wrócimy z powrotem na prom do Rohas to spędzamy dziś noc tutaj.
zobaczymy co się stanie - klimat trochę zbliżony do Koh Tao w Tajlandii tylko
taniej i trochę bardziej egzotycznie.
19
kwietnia 2011 13:11
Czas mija szybko i tym samym nadchodzi koniec naszej
podróży po Filipinach. Nie pisałem przez kilka ostatnich dni, bo nie wszędzie był
dostęp do internetu. No cóż, naszą podróż zaczęliśmy od wyspy Bantajan i kończymy
na wyspie Bantajan. Ale po kolei… Ostatni raz maila pisałem z miasteczka Sabang
na wyspie Mindoro, zaraz po powrocie z gór od plemion Mangyan. Choroba dawała
mi się niestety we znaki co spowodowało, ze nie byłem w stanie nurkować, a było
ponad 30 miejsc do nurkowania w miasteczku.
Z samego pobytu w miasteczku dużo nie pamiętam. Siedzieliśmy na ganku z
pewnym Estończykiem, który mieszkał tam na wyspie juz od kilku miesięcy i
wypiliśmy za szybko i za dużo butelek rumu. Rano pobudka i kierujemy się na
inną część wyspy do promu do miejscowości Barracay. Transport przez wyspę
jeepneyem i potem vanem. Jeepneye to pięknie zrobione jeepy transportery i na prawdę
bardzo fajnie się na nich podrożuje, w szczególności na dachu. Vany jednak to
tragedia – klimatyzowane – choć dla oszczędności klimatyzacja wyłączona i szyby
zamknięte. Normalnie w Polsce do takiego vana z kierowcom około 5/7 osób moim
zdaniem by weszło. Na Filipinach jeździliśmy w 14 osób.
Oczywiście dopóki van nie jest pełny to
nie ruszamy i czekamy na pasażerów. Po 5 godzinach w takich warunkach
odechciewa sie przygód i podróżowania:) Prom to kolejne kilka godzin, potem
jeszcze 1 lódź i jeden trycykl i koło 22 byliśmy na miejscu. Na Filipinach juz
nas dobrze znają i mamy takie znajomości, że juz nocleg załatwiony i przewodnik
(Marikar i Lussile koleżanki Kuku z Bantajan) Burracay to taki kurort na
Filipinach i raczej byśmy tam w ogóle nie popłynęli, no ale był na naszej
trasie i gdzieś trzeba było przenocować. Wieczorkiem poszliśmy jeszcze na
piwko. Pełno tańczących ludzi po chwili jak się przyglądnęliśmy to chyba z
połowa to ladyboye – także dla bezpieczeństwa szybka ewakuacja i spanie:) rano
budzę się i wychodzę na plażę, a tam kilkadziesiąt kitów. Co sie okazało? Śpimy
na najbardziej znanej plaży do kitesurfingu w calej azji:)
No to co, szybkie śniadanko i wypożyczam
latawiec na cały dzien. Chłopaki w tym czasie z 2 przewodniczkami pojechali
pooglądać jakieś dzikie plaże. Wieczorem jedziemy na market i kupujemy rybki i
2 kilo krewetek różnych. Przyrządzane przez filipinczyków na filipińsko smakują
wyśmienicie.
Do tej pory wszystko mi pasowało w Filipinach
najbardziej w stosunku do innych krajów z azji poza jedzeniem. Tajlandia wygrywała.
Po domowym grillu na Burrakay zmieniam zdanie:) !! No ale to niestety nie był
koniec wieczoru. Coś zaczęły mnie boleć oczy. Idę spać i po godzinie budzę sie
z olbrzymim bólem i nie mogę ich w ogóle otworzyć. Cały dzień na kite surfingu
patrzyłem się w słońce patrząc na latawiec. Nigdy więcej takiego błędu. Nie
mogłem spać całą noc i rano z zapuchniętymi oczami pobiegłem do sklepu z
okularami słonecznymi. Po kilku dniach juz było ok i juz jest wszystko w porządku:)
Tak więc z samego rana zgodnie z zasadą w podroży nie spędzamy w 1 miejscu
dłużej niż 2 noce ruszamy do Malapascua. Tym razem podróż szybka i przyjemna
tylko 30 parę godzin. No tak Filipiny przegrywają z wszystkimi krajami w Azji
jeżeli chodzi o szybkość i przyjemność przemieszczania się z miejsca na
miejsce… (chyba, że samolotami) No ale mieliśmy po drodze prom z miejscami leżącymi
– pierwsza taka komfortowa noc w podróży:) Rano budzą nas o 4 na promie
standardowo koguty. Dopływamy do Cebu i tam ciekawe zjawisko. Gonią za nami
żebrzący ludzie na łódkach.
Tutaj nocleg tez juz na nas
czeka wcześniej załatwiony:) Po każdej takiej podróży zaspokojenie podstawowych
potrzeb, jedzenie, prysznic i człowiek czuje się jak nowo narodzony. Wieczorem
juz trochę zamulamy, bo nie mamy siły. Rano pobudka o 4 i płyniemy wynajętą
łodzią na nurkowanie z trasher sharks. Wypływamy jak jest jeszcze ciemno i do
wody wchodzimy tuż po wschodzie słońca. No i pytanie czy uda mi sie zanurkować…
Długo to trwało, ale się udało. Jednak jak wypłynąłem moja twarz wyglądała jak
bym został zaatakowany przez rekina mając ją calutką we krwi po tym jak nie
mogłem przedmuchiwać ucha. Co jednak pod woda?? Nurkujemy i czekamy na stacji czyszczenia
ryb na głębokości 20 metrów, może jakiś rekinek wypłynie z głębokości 100
metrów i choć na chwilę sie nam pokaże:) Długo, długo nic i nagle z wielkiego
błękitu wypływa 3 metrowy rekin z równie długim ogonem. Wrażenia dla mnie
niesamowite!! Jak w grze komputerowej.
Przepłynął kolo nas popłynął sobie dalej
nie zwracając w ogóle uwagi na nas. Najpiękniejsze stworzenie jakie do tej pory
widziałem w życiu pod woda! Wracamy o 8 rano śniadanko i wynajętą łodzią płyniemy
na Gato Island – jeden z przewodników powiedział nam, że to taki ich podwodny
disneyland. Wybraliśmy to zamiast płynąć na ta sama miejscówkę i oglądać manty.
Manty to coś po co wrócę na Filipiny:) Pierwsze nurkowanie w jaskini pod wyspą
z latarkami. Płyniemy w ciemności do momentu jak widać małe światełko i
przesmyk. W nicości zawieszone nieruchome ryby. Podpływamy i czekamy – nagle podpływa
rekin rafowy.
Znów widok, którego do końca życia nie
zapomnę. Dalsze nurkowanie to między innymi konik morski, ośmiornica i wąż podwodny.
Ponoć jego jad jest dużo bardziej śmiercionośny niż jad jakiegokolwiek węża lądowego.
Po nurkowaniu zmęczeni wracamy do domku i zatrzymujemy się na patyka (obiadek –
nadziewany pork lub chicken na patyk glillowany i podawany z ryżem) i do tego
piwko. Panie ze straganu pytają czy mogą
sobie z nami zdjęcie zrobić, ok. Tak od słowa do słowa z Myszą wypiliśmy oj dużo
piwek i wróciliśmy do domku spać. Po 2 godzinkach wstaliśmy i na sam wieczór
poszliśmy jeszcze do wioski. Tam akurat był mecz koszykówki. Emocje i atmosfera
lepsze niż na meczach w Polsce. Filipinczycy są fanatykami koszykówki mam
wrażenie. Po meczu o północy gramy jeszcze z nimi w kosza. Na bosaka i
dostajemy łomot oczywiście mimo iż z myszą jesteśmy najwyżsi:) Wracając do
domku spotkaliśmy pierwszych 2 polaków w naszej podróży takich nie żyjących na filipinach
tylko podróżujących jak my. Poczęstowaliśmy ich naszym rumem i opowiedzieliśmy
o naszych wszystkich dotychczasowych przygodach. Jak poczęstowaliśmy ich
miejscowym przysmakiem – chipsy ze skóry świni – to jednak nie przyjęli, no ale
to ich pierwszy dzień – wybaczone:) Rano wzięliśmy specjalną łódź prosto na
Bantajan. 3 godzinki i na miejscu – no tak komfortowo to jeszcze nie było:)
Dzień spędzamy osobno każdy. Ja bratałem sie trochę z miejscowymi ludźmi i słuchałem
opowieści o ich życiu i co jest dla nich ważne i co w ogóle stanowi dla nich
sens życia. Dużo do pisania więc z chęcią poopowiadam jak wrócę. Najlepsza jednak
1 historia. Oj nie jesteśmy tu anonimowi, połowa wioski w Santa Fe, gdzie
nocujemy o nas wie i plotkuje. Także informacja o naszym powrocie szybko sie
rozniosła. Niezgłębioną tajemnicą dla tutejszych mieszkańców jest jednak Paweł,
który cały czas chodzi w butach lub w klapkach ze skarpetkami. Filipińczycy
robią zakłady dlaczego on to robi, jedna z hipotez, “because he has no nails” –
bo nie ma paznokci:) No cóż będziemy ich w takim razie wkręcać. Lubimy trochę
sie drażnić z nimi. W podróży często mówiliśmy, że jesteśmy vampire hunters, bo
w europie to z dziada pradziada się zawsze na wampiry polowało:) W Polsce to
już ich nie ma, no ale w Anglii to jeszcze trochę wampirów się jeszcze
uchowało:) Tej nocy śpię może z 2 godziny. O 2 nad ranem z Myszą, Grochem i rybakami
płyniemy lodzią na ryby. Doświadczenie super. Wschód słońca na środku oceanu,
cisza, spokój. Rozpuściliśmy 2 km sieci, a złapało sie tylko 5 ryb:( No ale na
sam koniec tez piękny krab.
Co sie później okazało na markecie tego
kraba sprzedali za 600 peso. Tj. około 50 zł. To był jakiś szczególny gatunek.
Dla porównania za 500 peso dziś zrobiliśmy zakupy na kolacje: 1 kg krewetek, 2
kg ryb, 1 kg ośmiornicy, 1 kg płaszczki (eksperyment kulinarny)
i jeszcze eskalopy. Gotowanie będzie na jakieś
10-12 osób. Dalej w ciągu dnia po krótkiej drzemce wypożyczamy motory i jak
gang dzikich wieprzy wyruszamy w podróż po wyspie. Było nas chyba z 12 osób,
podróż po drogach z palmami, potem trochę gorszych drogach, ale z pięknymi
widokami po prostu magia!!! Nasz cel ostateczny to jaskinia w środku wyspy. Zejście
do niej nie było łatwe i mały przesmyk a w środku grota i kąpiemy się.
Rewelacja!!!!!! No i jest juz 19. Wróciliśmy do Santa Fe. W sklepie witają już
mnie po imieniu, Hey Wojtik. Sklep na Bantajanie w Santa Fe to nasze ulubione
miejsce. Czujemy się tam jak w domu, na miejscu zawsze zimne piwko, jedzonko,
super obsługa no i wszechobecny uśmiech. Prysznic, kolacja, rumik i jedzonko.
Pijemy i jemy przy stolikach nad samym oceanem. Z czasem podczas przypływu aż
zalało nam krzesełka. Takie rzeczy nie zdarzają się w Polsce. Siedzimy przy
stolikach jakiegoś restauratora choć pijemy własny alkohol i korzystamy z jego
kuchni przyrządzając nasze potrawy. Dokłada dla nas dodatkowe stoliki i krzesła
żebyśmy się wszyscy zmieścili. Naturalna, nieskażona niczym uprzejmość!!!
Rano o 7 start podróży do Polski.
Wracamy do domku o 6 rano. Tylko dzięki Myszy udaje nam się zdążyć na prom.
Niczym dobry tatuś zarządza nami i pokazuje co mamy zrobić i gdzie iść. 15
minut drzemki to dla nas było za mało, a Mysza poszedł spać o 12.
Jeszcze tylko niestety 2 dni w Hong
Kongu. W sobotę rano powinniśmy być we Wrocławiu. Czy szkoda wracać? Z jednej
strony nie bo bardzo tęskno za bliskimi, z drugiej strony tak. Bo nie spotkałem
jeszcze tak życzliwych i uśmiechniętych ludzi nigdzie na świecie. Na Filipinach
nie jest jeszcze tak, że biały to się równa turysta z pieniędzmi do wydania,
przynajmniej nie na tych wyspach gdzie byliśmy. Idąc ulicą dzieci same sie
uśmiechają i machają rękoma, każdy uśmiecha się do Ciebie i pyta co u ciebie
słychać i nie po to żeby Ci zaraz cos sprzedać tylko, bo po prostu tacy są
tutaj ludzie. Zwiedziliśmy 11 z 7000 wysp więc będzie jeszcze do czego wracać i
co oglądać. Do zobaczenia w Polsce:)!!!
26
kwietnia 2011 22:00 – czy siła przyciągania naprawdę działa!!!!!????
Pamiętacie jak narzekaliśmy, że nie chce
nam się wracać do Hong Kongu i spędzać tam 2 dodatkowych dni? I jak z chęcią
zostalibyśmy te dni na Filipinach? Chyba wszyscy na Bantajanie to wiedzieli, bo
co chwilę powtarzaliśmy. Historia była następująca:
- pojechaliśmy promem z Bantajanu na
Cebu, ledwo zdążywszy na prom
- polecieliśmy z Cebu Do Manili
- wsiedliśmy do samolotu w Manili, który
leciał do Hong Kongu
- siedząc w fotelach słyszymy
stewardesę, która przeprasza i informuje, że sprzedali za dużo biletów na ten
lot i szukają 4 ochotników, którzy zostaną w Manili na ich koszt (nocleg i
wyżywienie) i mogą wybrać sobie dowolny następny lot do Hong Kongu. Dla zachęty
ochotnicy dostaną też darmowe bilety na dowolny międzynarodowy lot Cebu
Pacific.
- zgadnijcie kto się zgłosił…:):)???
CZY ZATEM SIŁA PRZYCIĄGANIA ISTNIEJE???